Ziobro i Gowin są za słabi?
Treść
Zdjęcie: Marek Borawski/ Nasz Dziennik
Z Bartłomiejem Radziejewskim, politologiem i redaktorem naczelnym internetowego tygodnika „Nowa Konfederacja”, rozmawia Maciej Walaszczyk
Po kongresie zjednoczeniowym prawicy można wysnuć wniosek, że w następnych wyborach wystartuje PiS oraz Solidarna Polska wspólnie z partią Jarosława Gowina. Niewiele to więc zmienia i aktualne pozostaje pytanie, czy aby odsunąć Donalda Tuska od władzy, trzeba zjednoczyć ugrupowania, które chcą zmiany rządu.
– Nie wiem, czy jest to konieczne, ale z pewnością uprawdopodobniłoby to osiągnięcie tego celu. Tak zwane jednoczenie prawicy jest tak naprawdę w toku i za wcześnie jeszcze na oceny. Po ostatnim kongresie możemy powiedzieć, że Jarosław Kaczyński najwyraźniej uznał partnerów z Solidarnej Polski i Polski Razem za na tyle słabych, że nie potrzebuje z nimi negocjować jako ze środowiskami. Wystarczy jednoczenie poprzez rozbijanie: próby wyciągania poszczególnych osób, a zwłaszcza liderów. Świadczy o tym na przykład obecność i wypowiedzi Jacka Kurskiego na tym pseudozjednoczeniowym zjeździe. Zobaczymy, czy będzie to skuteczna metoda. Natomiast w sensie publicznego przekazu efekt jest żenujący, pokazujący nieudolność prawicy. Nie robi się kongresu zjednoczeniowego przed dogadaniem się z innymi podmiotami jednoczenia.
Poza tym dla ludzi jest to po prostu niezbyt zrozumiały ruch…
– Spin doktorzy PiS i sam prezes zdają się nie doceniać faktu, że poprzez takie zagrywki wysyłają wyborcom zniechęconym do PO po aferze taśmowej – według pierwszych sondaży było to ponad pół miliona ludzi, docelowo może być znacznie więcej – sygnał: nie jesteśmy lepsi od rządu, który chcemy obalić. Bo wiele osób myśli: w PO jest wulgarnie, brzydko, ale przynajmniej publicznie trzymają fason. Skoro opozycja niejako publicznie oznajmia, że ma „mentalność kupiecką”, to czy w zaciszu nie prowadzi takich samych rozmów jak Sienkiewicz czy Karpiński? Inaczej mówiąc, gra Kaczyńskiego w jednoczenie prawicy poprzez rozbijanie konkurencji jest na poziomie interesów racjonalna, ale prowadząc ją półotwarcie – PiS strzela sobie w kolano.
Ludzie nie lubią kuchni politycznej, ale cenią wizerunek polityków bezkonfliktowych, zjednoczonych, potem przychodzi premia za jedność…
– Akurat z premiami zjednoczeniowymi różnie bywa. Są koalicje wyborcze, które rzeczywiście razem zyskują więcej niż ich poszczególne człony łącznie, ale są też takie, które uzyskują wyniki mniejsze lub takie same. Przykładem braku premii zjednoczeniowej są projekty integrujące lewicę w ostatnich latach. Niemniej sytuacja PiS bardziej przypomina pod tym względem złote dla postkomunistów czasy SLD, więc połączenie z SP i PR moim zdaniem dawałoby spore szanse na premię za jedność. Jednak realnego zjednoczenia na razie nie ma.
Co więc czeka partie Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina, które pozostają poza tym głównym nurtem. Czy czeka je „śmierć polityczna”?
– Moim zdaniem, nie mają wielkiej przyszłości ze względu na miałkość wizji i słabe kadry. Chociaż ich ewentualne dalsze istnienie może znacznie ograniczać pole manewru Kaczyńskiemu – dlatego zjednoczenie powinno być jego priorytetem. Po ostatnich wyborach partie Ziobry i Gowina zaczęły się rozsypywać (Dorn, Migalski, Godson), choć ich wyniki nie były przecież aż tak złe. W Niemczech z 3-4 proc. poparcia jest się istotnym graczem, u nas małe partie są eliminowane przez wysoki próg wyborczy. Zarazem jednak Ziobro i Gowin wydają się niezdolni do podtrzymania entuzjazmu swoich działaczy po porażce, jak potrafiła przez lata UPR czy teraz Ruch Narodowy. Do tego dochodzi problem rozbijania przez PiS. Natomiast mogą mimo to próbować walczyć samodzielnie czy w dwuczłonowej koalicji. Chodzą też słuchy o równoległych negocjacjach Ziobry z RN.
A co dalej z aferą taśmową, która dała impuls nie tylko do jednoczenia środowisk prawicowych, ale przygotowywania się do przejęcia władzy. Czy mimo zabiegów Tuska mających na celu neutralizację afery pogrąży ona ostatecznie obóz władzy?
– Przede wszystkim nie wiemy, czy ujrzą światło dzienne kolejne taśmy i co na nich jest, a to jest tu kluczowe. Ale też już dziś widać, że to największy kłopot wizerunkowy rządu po 2007 roku. Zgadzam się tu w tym miejscu z Rafałem Matyją, który ocenia, że nawet jeśli bieżące spadki sondażowe PO nie są poważne, to wejście do obiegu „bon motów” wypowiedzianych przez szefa MSW o sztandarowych Polskich Inwestycjach Rozwojowych podważają rządową propagandę. W tej sytuacji każdy poważniejszy projekt polityczny rządu będzie w ten sam sposób komentowany. Drugi wymiar paraliżu rządu wynika z możliwości rozegrania pozostałych taśm, których podobno jest bardzo wiele. W efekcie tego wszystkiego PO grozi stopniowy, ale bardzo dotkliwy spadek notowań.
Ale czy opozycja będzie potrafiła to dla siebie zdyskontować, by to był impuls do ruchów na prawicy?
– Główna partia opozycyjna jest wyjątkowo niemrawa w korzystaniu z tej sytuacji. Konstruktywne wotum nieufności wobec gabinetu Donalda Tuska bez próby znalezienia poparcia dla tego wniosku oznacza, że celem nie jest szybkie obalenie rządu, ale polityka gestów obliczona na długotrwałe wykrwawianie się obozu rządowego. To jednak może być złudna kalkulacja: afera pod pewnymi względami przypomina aferę Rywina, ale też pod wieloma się od niej różni. Brak odpowiednika ówczesnej komisji śledczej i np. zręczne rozegranie scenariusza wcześniejszych wyborów mogą uratować Tuska przed upadkiem.
Tutaj raczej PO ma możliwości takie, jakie doprowadziły do ukręcenia łba aferze hazardowej.
– I tak, i nie. Nie, bo z różnych powodów ta afera jest dla rządu dużo trudniejsza. Tak, bo wciąż dla jej rozmycia można wiele zrobić. W każdym razie coraz wyraźniejsze jest pęknięcie wewnątrz obozu władzy, co przy walce „na kompromaty”, jak się mówi za wschodnią granicą, wprowadza nieprzewidywalną dynamikę. Ale spadek notowań rządu nie musi automatycznie oznaczać wzrostu opozycji. A względne wzmocnienie osłabieniem przeciwnika to może być za mało, żeby po następnych wyborach stworzyć rząd.
Dziękuję za rozmowę.
Maciej Walaszczyk
Nasz Dziennik, 15 lipca 2014
Autor: mj