Wyrok bez sądu
Treść
W miniony poniedziałek "Gazeta Wyborcza" oskarżyła jednego z księży archidiecezji szczecińskiej, dyrektora Schroniska św. Brata Alberta w Szczecinie, o molestowanie podopiecznych. W perspektywie kolejnych publikacji prasowych dotyczących tej sprawy, a także wypowiedzi i komentarzy prezentowanych zarówno w programach telewizyjnych, jak i radiowych nie sposób nie odnieść wrażenia, że cała sprawa jest zaplanowaną akcją, wymierzoną w Kościół katolicki w Polsce. Wydaje się to tym bardziej pewne, że jej przedstawianie w mediach niewiele ma wspólnego z faktami. - Będę dochodził swoich praw - deklaruje ks. Andrzej, zapowiadając, że z tymi, którzy go oskarżają o rzekome molestowanie, spotka się w sądzie. Po tym, jak w miniony poniedziałek "Gazeta Wyborcza" opublikowała artykuł pt. "Ukryty grzech Kościoła", Tomasz Terlikowski, publicysta "Rzeczpospolitej", na swoim blogu napisał: "Sprawy, którą ujawnia 'Gazeta', nie da się zlekceważyć. Po raz kolejny okazało się, że dla chronienia interesów jednego księdza poświęca się interesy dzieci i młodzieży. A robią to biskupi, którzy powinni chronić swoje owieczki, szczególnie te najmłodsze, przed wilkami, które udają pasterzy. Zamiast tego chronili wilki i pozwalali im przez lata grasować wśród niewinnych". Po pierwsze, wbrew temu, co twierdzi pan Terlikowski, nic się jeszcze nie okazało, bo nie znamy wyroku sądu w tej sprawie. To zaś, że publicysta "Rzeczpospolitej" ślepo uwierzył "Gazecie Wyborczej", dziwić nie powinno. Wszak dokładnie tak samo przed rokiem - w sprawie ks. abp. Stanisława Wielgusa - dowiódł swojej żarliwej wiary w absurdalne zapiski funkcjonariuszy Służb Bezpieczeństwa. Fakt, że w podobnych sprawach Tomasz Terlikowski zawsze gotów jest bardziej uwierzyć ludziom zwalczającym Kościół niż ludziom służącym Kościołowi, też o czymś świadczy. Rzecznicy nieznanych "ofiar" Tezy podobne do tych, jakie na swoim blogu zamieścił pan Terlikowski, wysunął na łamach wczorajszej "Gazety Wyborczej" ks. Jacek Prusak, jezuita, przedstawiony na łamach tego pisma również jako psychoterapeuta. Odnosząc się do całej sprawy, stwierdza on m.in.: "Mamy do czynienia z klasycznym dla Kościoła stylem reagowania, w którym chroni się księdza kosztem ofiar". Wypowiedź ks. Prusaka jest skrajnym nadużyciem, choćby z tego powodu, że sugeruje nie tylko oczywistą winę oskarżonego przez "GW" duchownego, ale i istnienia faktycznych ofiar, mimo że do chwili wyjaśnienia sprawy przez prokuraturę nie ma żadnych podstaw do tego, by którąkolwiek z tych tez przyjmować za prawdziwą. "To klerykalny model: bronimy Kościoła, poświęcając tych, którzy przez jego urzędników są ranieni" - stwierdza dalej ks. Prusak. Jeżeli ks. Prusak naprawdę uważa się jedynie za "urzędnika" Kościoła, dowodzi to, że nie ma pojęcia na temat jego funkcjonowania i struktur, co z kolei oznacza, iż jego wypowiedzi w tej kwestii nie mogą być poważnie brane pod uwagę. Oskarżenie bez dowodów Czytając wczorajszą "Rzeczpospolitą", nie mogłem się nadziwić. Oto bowiem w komentarzu zatytułowanym "Tuszowanie jest współudziałem" Tomasz Terlikowski napisał pozytywne zdanie o polskim Kościele i jego pasterzach, co ostatnimi czasy zdarza mu się raczej rzadko! Nawiązując do sprawy ze Szczecina, stwierdził on m.in.: "Biskupi zwykle reagują w takich sytuacjach, a duchowni przyłapani na pedofilii czy molestowaniu homoseksualnym są nie tylko karani przez sądy świeckie, ale też suspendowani i usuwani ze stanu kapłańskiego". Zdziwienie moje było jednak krótkie, gdy okazało się, że powyższe stwierdzenie jest jedynie pomocnicze do tezy o zupełnie innym brzmieniu. W dalszej części swego komentarza pan Terlikowski stwierdził: "Niestety, w Szczecinie te standardy nie zadziałały. Dlaczego tak się stało? Bez ustalenia, kto podejmował kluczowe decyzje i wyciągnięcia konsekwencji wobec osób, które ponoszą za nie odpowiedzialność, nie może być mowy o pełnym wyjaśnieniu sprawy. I tego trzeba się domagać. Nie dla zemsty, ale po to, by każdy duchowny i każdy hierarcha pamiętał, że tuszowanie jest współudziałem". W wypowiedzi pana Terlikowskiego jest nieścisłość. Otóż z jednej strony wyraźnie stwierdza on, że "karani przez sądy świeckie, ale też suspendowani i usuwani ze stanu kapłańskiego" powinni być "duchowni przyłapani na pedofilii czy molestowaniu homoseksualnym". Pisząc, że "w Szczecinie wspomniane standardy nie zadziałały", Tomasz Terlikowski ma najwyraźniej pretensje, że oskarżony przez "Gazetę Wyborczą" duchowny archidiecezji szczecińskiej nie został ani ukarany przez sąd świecki, ani też suspendowany i usunięty ze stanu kapłańskiego. Rzecz w tym, że na razie żaden sąd nie potwierdził prawdziwości zarzutów, za które miałby być ukarany czy suspendowany. Tomasz Terlikowski napisał, że "tuszowanie jest współudziałem". Szkoda, że nie zająknął się ani słowem na temat tego, czym jest oskarżanie bez dowodów i wydawanie wyroków... Biskup na celowniku W dotyczącym tej samej sprawy artykule opublikowanym wczoraj na łamach "Gazety Wyborczej" Katarzyna Wiśniewska stwierdziła: "Wyznania pokrzywdzonych zebrał i przekazał kurii dominikanin o. Marcin Mogielski. Ale trzech kolejnych biskupów: Stanisław Stefanek, Marian Przykucki i Zygmunt Kamiński, przez lata nie robiło nic, by ostatecznie to wyjaśnić". Manipulację widać jak na dłoni. Otóż dzień wcześniej "GW" wyraźnie stwierdziła, że o. Mogielski przekazał "wyznania" rzekomych pokrzywdzonych w 2003 roku. Od tego czasu na stolicy arcybiskupiej w Szczecinie nie było "trzech kolejnych biskupów". Od 1999 roku ordynariuszem szczecińsko-kamieńskim był ks. abp Zygmunt Kamiński i jest nim do dziś. Co zatem wspólnego z "wyznaniami" o. Mogielskiego ma ks. bp Stanisław Stefanek? Wydaje się, że obecność w większości artykułów dotyczących tej sprawy postaci ks. bp. Stanisława Stefanka, który od 1996 roku jest ordynariuszem łomżyńskim, nie jest przypadkowa. Wcale nie tak dawno "Głos Wielkopolski" bez żadnych podstaw oskarżył go o współpracę z SB. Sprawa szybko ucichła, bo rzekome "dowody" współpracy przedstawione przez wspomnianą gazetę były aż nadto prymitywne, by do wsparcia tej próby "odstrzału" przystąpiły najbardziej "opiniotwórcze" media, a wraz z nimi znani skądinąd dyżurni "katolicy" od bicia się w cudze piersi. Najwyraźniej nie znaleziono innego sposobu, aby oskarżyć ks. bp. Stefanka, stąd postanowiono wykorzystać okazję szczecińskiego schroniska do podważenia autorytetu niezwykle zasłużonego dla spraw Kościoła i Ojczyzny pasterza. I chyba w tym kontekście należy odczytać zarówno dotyczące tej sprawy artykuły zamieszczone w "Gazecie Wyborczej", jak i wczorajszy komentarz Tomasza Terlikowskiego w "Rzeczpospolitej" pt. "Tuszowanie jest współudziałem". "Gazeta Wyborcza" i telewizja TVN już wydały na mnie wyrok Sprawę oskarżeń wysuniętych pod adresem duchownego archidiecezji szczecińskiej bada tamtejsza prokuratura. Z pewnością jest to dobra wiadomość, gdyż tylko tym sposobem mamy szansę na wyjaśnienie wszystkich aspektów tej sprawy. Ci, którzy postawili kapłanowi tak poważne zarzuty, pozostają anonimowi. Anonimowy nie chce być oskarżony przez nich kapłan, który - jak widać - nie ma nic do ukrycia i nie boi się konfrontacji z faktami. Ksiądz Andrzej Dymer, bo o nim mowa, jest założycielem Schroniska św. Brata Alberta w Szczecinie, którego dyrektorem był w latach 1991--1995. Po oskarżeniach "Gazety Wyborczej" w wypowiedzi dla "Kuriera Szczecińskiego" ks. Dymer stwierdził: "Każdy ksiądz podlega prawu kanonicznemu, ale podlega też prawu karnemu, jak każdy obywatel. Na wystąpienie z pozwem na drogę cywilną musi mieć jednak zgodę przełożonych. Wcześniej takiej zgody nie miałem, ale po artykule w 'Gazecie Wyborczej' ją otrzymałem. Dowiedziałem się już dawnej, że mam być oskarżony o molestowanie. Do osób, o których słyszałem, że chcą to uczynić, zwracałem się z prośbą, żeby skierowały sprawę do prokuratury, jeśli uważają, że to jest prawda. Nie uczyniły tego. To przykre. Teraz ja nie mam wyjścia i kieruję sprawę do sądu z powództwa cywilnego. Z tymi, którzy oskarżają mnie o rzekome molestowanie, spotkamy się więc w sądzie. Mówienie teraz czegokolwiek więcej nie miałoby sensu. 'Gazeta Wyborcza' i Telewizja TVN już wydały na mnie wyrok, a czy ja mogę się im w pojedynkę przeciwstawić? Wiem, że sprawa w sądzie będzie ciągnęła się bardzo długo. Jestem na to przygotowany. Będę dochodził swoich praw". Nie ma wątpliwości, że decyzja ks. Andrzeja wydaje się jak najbardziej słuszna. I chyba nie pozostaje ona bez wpływu na postawę rzekomych jego "ofiar". Na łamach wczorajszej "Gazety Wyborczej" Katarzyna Wiśniewska napisała: "Dzisiaj w wywiadzie dla 'Gazety' ks. Andrzej wszystkiemu zaprzecza, ale jedna z ofiar podtrzymuje swoje zeznania". Warto w tym miejscu zauważyć, że dzień wcześniej "GW" pisała o zeznaniach czterech rzekomych ofiar. Czy oznacza to, że trzy pozostałe zmieniły zdanie? Powtórka z historii Wcale nie tak dawno media okrzyknęły pedofilem ks. prałata Henryka Jankowskiego. Ich akcja osiągnęła zamierzone cele. Zaraz po tym jak metropolita gdański - zgodnie z oczekiwaniami mediów - odwołał zacnego kapłana z funkcji proboszcza parafii św. Brygidy, ten ostatni przestał już być dla mediów pedofilem... Niewiele ponad rok temu te same media okrzyknęły współpracownikiem SB ks. abp. Stanisława Wielgusa. W owym czasie pod pozorem zachowania uczciwości "uzdrawiacze Kościoła" trąbili wszędzie, że "sprawę trzeba wyjaśnić do końca". Kiedy tylko nowy metropolita warszawski zrezygnował z urzędu, każdy z nich przed wyjaśnieniem tej sprawy "do końca" broni się, jak tylko może... Obecna sprawa zdaje się wyglądać dość podobnie. Można zaryzykować twierdzenie, że gdyby ks. abp Stanisław Stefanek ustąpił z pełnionych funkcji, jak życzyliby sobie tego niektórzy przedstawiciele "Kościoła otwartego", z pewnością gotowi byliby już przyznać, że nie był ani współpracownikiem SB, ani współwinnym rzekomych nadużyć w Szczecinie... Sebastian Karczewski "Nasz Dziennik" 2008-03-12
Autor: wa