W skokach trzeba ryzykować
Treść
Rozmowa z Łukaszem Kruczkiem, drugim trenerem reprezentacji polskich skoczków narciarskich Czy można było uniknąć wypadku i dramatu Jana Mazocha? - Trudne pytanie. Takie zdarzenia są bowiem niejako wpisane w naturę skoków. Podobne wypadki mają miejsce i nie są wcale czymś wyjątkowym. Są lata, że jest ich więcej, są lata, gdy ich nie ma prawie w ogóle. Czy da się ich uniknąć, chyba nikt nie jest w stanie powiedzieć na sto procent. Przyznam też, że dużo więcej podobnych zdarzeń ma miejsce na treningach niż na zawodach. Kto popełnił w sobotę błąd - czy ludzie, którzy nie przerwali zawodów w trudnych warunkach, czy zawodnik, który nie potrafił sobie odpowiednio z nimi poradzić? - Tego typu upadki są spowodowane przez wiele czynników. Nie można wszystkiego zrzucić na jednego konkretnego człowieka, zawodnika czy wiatr. Na sobotni dramat złożyło się kilka elementów, wiatr spowodował, że cały proces upadku został raptownie przyspieszony. Skoczkowie wiedzą, jak zachować się w podobnych sytuacjach? - To kwestia doświadczenia i umiejętności. Oczywiście upadków nikt nie trenuje, bo nauczyć się ich nie da. Trzeba mieć dużo szczęścia, by upaść tak a nie inaczej. Jedyne, czego można się nauczyć, to zachowanie tuż po upadku, to, co się dzieje później, gdy człowiek jedzie po zeskoku. Ale z drugiej strony wiadomo, że w momencie utraty świadomości nad niczym się nie panuje. Jan Mazoch stracił przytomność. Po sobotnim konkursie Adam Małysz przypomniał, że skoki narciarskie są przecież sportem prawie ekstremalnym. - Ja bym powiedział w ten sposób: podobnych upadków było dużo więcej w przeszłości. W ostatnich latach, przynajmniej na zawodach, zdarzały się sporadycznie. To wszystko wzmogło złudzenie, że skoki są bezpieczną i niegroźną dyscypliną. W rzeczywistości jest inaczej, a sobotnie zdarzenie tylko to potwierdziło. Jak zawodnicy reagują na podobne zdarzenia? Paraliżują ich czy potrafią przejść nad nimi do porządku dziennego? - Mogę mówić tylko o sobie: u mn ie wypadki kolegów wzmagały tylko koncentrację. Wiadomo bowiem, że margines błędów w ciężkich warunkach jest dużo mniejszy aniżeli w sytuacjach, w których wszystko jest w porządku. Upadki, te poważne, zostawiają ślad w psychice skoczków? - Pewnie, że chciałoby się przejść nad nimi do porządku dziennego, ale nie jest to łatwe. Każdy chce zapomnieć, lecz jakiś ślad w głowie zostaje. Nikt nie wie, jak z nim walczyć. Jeden szybko przechodzi nad tym do porządku dziennego, przełamuje się bez większych problemów. Inny nigdy nie wraca do dawnego poziomu. Jedno jest pewne - skoki to sport dla ludzi o mocnej psychice. Choćby dlatego, że często muszą ruszać na start tuż po dramatycznym wypadku kolegi. To także dyscyplina dla odważnych. Trzeba w niej dużo ryzykować, wszak kto nie ryzykuje - nie wygrywa. Coraz głośniej mówi się ostatnio o tym, że w skokach bezpieczeństwo i zdrowie zawodników schodzą na plan dalszy. Bardziej liczy się interes sponsorów, ramówki stacji telewizyjnych. Zgadza się Pan z tym? - Nie do końca. Zimę mamy taką, jaką mamy, dlatego wiele zawodów ma dość kontrowersyjny przebieg. Z drugiej jednak strony, gdybyśmy nie podjęli ryzyka skakania na wietrze czy gorzej przygotowanych skoczniach, konkursy w ogóle by się nie odbywały. Oczywiście chcielibyśmy, by wszystko toczyło się inaczej. Najbardziej cierpią na tym zawodnicy. Często mamy bowiem do czynienia z sytuacjami, w których nie liczy się ciężki trening i to, co dany skoczek faktycznie prezentuje, tylko łut szczęścia. Zawodnik nie ma na niego żadnego wpływu. Można to zmienić, czy jesteśmy bezradni wobec sił natury? - Chyba to drugie. Główkujemy, co zrobić, by wszystko funkcjonowało jak najlepiej. Trenerzy, zawodnicy, sędziowie mają różne pomysły, ale nikt nie potrafił na razie usprawnić systemu przeprowadzania zawodów. Jesteśmy skazani na siły natury. Fiński trener Mika Kojonkoski zasugerował niedawno, że można rozpatrzyć pomysł rozgrywania konkursów w hali. - Co by nam to dało? Warunki może byłyby równe, ale zniknąłby klimat i wyjątkowa atmosfera, jaka zawsze towarzyszy konkursom skoków. Zabrakłoby również niespodzianek, które w normalnej liczbie są solą sportu. Wydaje mi się, że lepszym pomysłem byłoby odgrodzenie skoczni od niebezpiecznych bocznych wiatrów za pomocą specjalnych zasłon. Takie próby są już podejmowane w Lahti i Kulm i faktycznie przynoszą niezłe efekty. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz, "Nasz Dziennik" 2007-01-24
Autor: ea