Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Uwielbiam padać na śnieg wyczerpany

Treść

Rozmowa z Tomaszem Sikorą, najlepszym polskim biatlonistą W niedzielę zakończył Pan długi i męczący sezon. W jakim nastroju? - Z jednej strony byłem nieco rozczarowany, bo nie udało mi się zrealizować najważniejszych celów, z jakimi sezon zaczynałem. W mistrzostwach świata ani razu nie zakwalifikowałem się do czołowej dziesiątki, miałem nadzieję na miejsce w dziesiątce także w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. To na pewno minusy. Z drugiej strony pierwszy raz w karierze w jednym sezonie wygrałem dwie pucharowe imprezy, co było sporym czynnikiem mobilizującym i motywującym na przyszłość. Najlepsze wspomnienia wywiózł Pan oczywiście z Chanty Mansijska? - Jakże mogłoby być inaczej (śmiech). Wszystko mi tam doskonale przypasowało: i trasa, i strzelnica, zaliczyłem dwa znakomite starty, zwyciężyłem i byłem drugi. Przyznam szczerze, iż po cichu liczyłem na dobry występ, bo czułem, że moja dyspozycja idzie w górę, ale czy aż tak dobry - chyba nie. Sporym zaskoczeniem była dla mnie z kolei wygrana w Oberhofie. Pojechałem tam po chorobie, długiej przerwie i ledwie trzech czy czterech treningach. Na nic spektakularnego nie liczyłem, nawet przy bezbłędnym strzelaniu, a tu wypadłem świetnie. Cóż, takie niespodzianki miło smakują. Sezon był pełen wahań formy, starty świetnie przeplatał Pan dużo gorszymi. Jaka była tego przyczyna? - Wszystko, co złe, zaczęło się podczas Pucharu Świata w Pokljuce. Złapałem tam przeziębienie, które później przerodziło się w zapalenie oskrzeli, miałem wysoką temperaturę. Choroba mnie złamała na tyle, iż musiałem na trzy tygodnie odpuścić treningi, a co to oznacza w trakcie sezonu, wyjaśniać nie trzeba. Przez ten czas nie robiłem nic i prędzej czy później musiało się to odbić na mojej dyspozycji. Szczerze - nie myślałem, że wpadnę w aż taki dołek, na szczęście finał sezonu nastroił mnie ponownie mocną wiarą i optymizmem. Przyznał Pan, iż spory wpływ na wyniki poniżej oczekiwań miało także dużo gorsze niż dotychczas strzelanie w pozycji stojącej. - To prawda. Po poprzednim sezonie postanowiłem zmienić korbę w karabinie, by poprawić strzelanie w pozycji leżącej, które nie było dotychczas moją najmocniejszą stroną. Chciałem także podwyższyć postawę w pozycji stojącej, dlatego zrobiłem kolbę wyższą. Miałem nadzieję, że proces dopasowywania kolby do mnie i mnie do niej zajmie całe lato, ale potem pójdzie już z górki. Tymczasem okazało się, że na treningach szybkościowych czy zawodach kontrolnych osiągam słabe rezultaty, przede wszystkim strzelam zbyt wolno, i to stojąc. Na dwa tygodnie przed rozpoczęciem pucharowych zmagań wróciłem do starej kolby. Zazwyczaj tuż po zmianie osiąga się dobre wyniki, ale później przychodzi kryzys. I tak było w moim przypadku, zdarzały się starty, w których w pozycji stojącej nie trafiałem do tarczy dwa, trzy razy. Paradoksalnie rozregulowałem zatem swoją dotychczasową mocną stronę, ale udało mi się znacznie poprawić strzelanie, leżąc. To mnie cieszy. Doszukując się jednak i innych minusów, muszę przyznać, że nie pokazałem wszystkiego i w biegu, mam w tej materii spore rezerwy, które mogę wyzwolić. A kolejne plusy, pozytywy? - Skupię się na smarowaniu. W tym sezonie nie miałem z nim żadnych problemów, serwismeni cały czas spisywali się bardzo dobrze, przygotowując narty optymalnie na bodaj wszystkie starty. Pod tym względem był to zdecydowanie najlepszy rok w mojej karierze. Zatem co dalej? Przez cały sezon dobiegały różne głosy na temat Pana sportowej przyszłości, po zakończeniu miał Pan dać ostateczną odpowiedź... Jak ona brzmi? - Kontynuowanie kariery uzależniałem od wyników, nie ukrywam. W pewnym momencie ktoś źle zrozumiał moje słowa i pojawiła się informacja, że kończę. A to nieprawda. Odbyłem już mnóstwo konsultacji z żoną, trenerem, prezesem związku i wszystko na to wskazuje, iż w kolejnym sezonie mnie na trasach nie zabraknie. Zapewne nie tylko w przyszłym... - No tak, kontynuowanie kariery przez rok i przerywanie jej na kilka miesięcy przed igrzyskami byłoby pozbawione sensu. Nastawiam się zatem na dwa lata, no chyba że kolejny sezon będzie beznadziejny. Takiego scenariusza jednak nie dopuszczam. Biatlon to Pana zawód czy pasja? - Przede wszystkim pasja, ale tak się szczęśliwie złożyło, że także zawód. Pytam nieprzypadkowo, bo zrezygnować z zawodu, pracy zwykle jest łatwiej niż z pasji. - Ja w ogóle lubię sport, nie tylko biatlon, ale każdą dyscyplinę. Poza tym, że czynnie go uprawiam, jest moim hobby, pasją, ważną częścią życia. Na pewno z niego nie zrezygnuję, nawet po zakończeniu kariery. Co pięknego odnalazł Pan i odnajduje nadal w biatlonie? - Uwielbiam sporty wytrzymałościowe i nie wiem, czy mógłbym uprawiać jakąś dyscyplinę, w której nie ma dużego wysiłku fizycznego i w której nie padałbym na śnieg wyczerpany po przybiegnięciu na metę. Ta ciągła walka ze sobą i swoimi słabościami przyciąga mnie i fascynuje. W biatlonie piękne jest to, że jest on nieprzewidywalny. Można bowiem prowadzić z ogromną przewagą i na ostatnim strzelaniu wszystko zaprzepaścić. Nigdy nie da się stwierdzić, że dane zawody są już wygrane. Podoba mi się i to, że nie tylko trzeba w nim biec do mety ile sił w nogach, ale i myśleć na trasie. Dopiero po ostatniej wizycie na strzelnicy, na ostatniej pętli możemy dać z siebie wszystko i pędzić do mety. Na pętlach poprzedzających strzelanie nie możemy tego robić, bo musimy myśleć i uważać, by wbiec na strzelnicę w takim stanie, by oddać pięć celnych strzałów. Wyregulowanie oddechu odgrywa tu kluczową rolę. Co jest dla Pana motywacją do kolejnych ciężkich treningów, wyrzeczeń, poświęceń? - Chyba chęć rywalizacji, którą ma w sobie każdy mężczyzna. Biatlon jest moją pasją, o czym już wspomniałem, a przy okazji osiągam w nim dobre wyniki i się w jakiś sposób sprawdzam. Zresztą wciąż nie zdobyłem wszystkiego, mam jeszcze marzenia i cele do realizacji. Jakie? - Chciałbym choć jeden raz założyć żółtą koszulkę lidera Pucharu Świata. To trudne, poziom jest bardzo wyrównany, rywale znakomici, ale to takie moje ciche marzenie. Teraz przed Panem zasłużony odpoczynek. Kiedy poczuje Pan głód treningów i startów? - Na razie myślę o tym, by wypocząć po trudnym roku. Przygotowania rozpoczną się pewnie pod koniec maja. A kiedy poczuję ten głód? Nie wiem. Początek przygotowań zazwyczaj nie jest najciekawszym i najbardziej ulubionym okresem, treningi są wówczas nudne, męczące i nużące. Nie ma jednak innego wyjścia, trzeba swoje przepracować, by potem zebrać owoce. W tym roku zapewne wystartuję w jakichś zawodach letnich, to będzie pierwsza okazja do sprawdzenia się. A potem czeka mnie kolejna zima. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-03-20

Autor: wa