Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Tusk "puknął" Sikorskiego

Treść

Dlaczego prezydent Lech Kaczyński wypytywał Radosława Sikorskiego o znajomość z Ronem Asmusem, prominentnym działaczem Partii Demokratycznej w USA? Chodziło ponoć o zbadanie, czy rząd próbuje za plecami obecnej administracji amerykańskiej dogadać się z demokratami. Asmus to bardzo dobry znajomy Sikorskiego, a w internecie pojawiły się nawet wieści, że jest krewnym żony ministra spraw zagranicznych Anne Appelbaum. Asmus potwierdził tylko, iż "Sikorski jest jego starym przyjacielem, ale zapewnił, że nie przekonywał go do zajęcia "żadnego stanowiska w sprawie tarczy". Szczegółów rozmowy szefa polskiej dyplomacji z Lechem Kaczyńskim na temat negocjacji w sprawie instalacji elementów tarczy antyrakietowej nie przekazał mediom Radosław Sikorski ani Kancelaria Prezydenta. Z naszych informacji wynika, że przeciek jest dziełem osoby z najbliższego otoczenia premiera Donalda Tuska. W nieoficjalnych rozmowach politycy Platformy Obywatelskiej przyznają wprost, iż spiritus movens przecieku był premier, który upiekł w ten sposób na jednym ogniu dwie pieczenie, chcąc skompromitować i prezydenta, i nielubianego przez siebie Sikorskiego. Ron Asmus znany był do ubiegłego tygodnia tylko części naszych wysokich urzędników i dyplomatów. Dopiero kilka dni temu Polacy mogli się dowiedzieć, że jest ważną postacią wśród polityków Partii Demokratycznej. Za czasów Billa Clintona był wysokiej rangi dyplomatą, popierał wejście Polski do NATO, za co, na wniosek Bronisława Geremka, przyznano mu Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. Obecnie jest dyrektorem brukselskiego biura German Marshall Fund, które zajmuje się promowaniem amerykańskich interesów w Europie. Asmus twierdzi, że nie jest już czynnym politykiem i jego wypowiedzi o tarczy (popiera tę inicjatywę) są prywatnymi poglądami, a nie stanowiskiem Demokratów. "Kiedy Radek i ja rozmawialiśmy o systemie tarczy antyrakietowej, było oczywiste, że opisywałem amerykańską debatę i nie sugerowałem Polsce, co powinna czynić. Ta plotka krążyła już parę miesięcy temu. Wówczas, zarówno Radek, jak i ja, rozmawialiśmy z wysokimi amerykańskimi urzędnikami w Waszyngtonie, aby było jasne, że te zarzuty nie są prawdziwe" - napisał Asmus w swoim oświadczeniu. "Radek Sikorski jest osobą myślącą samodzielnie. I wie o tym każdy, kto go kiedykolwiek spotkał. Tym bardziej uważam za dziwne sugestie, że mogłem w jakikolwiek sposób mówić o przyszłej administracji" - komplementował Asmus swojego przyjaciela. To jednak nie rozwiewa wątpliwości, a wręcz podsyca spekulacje odnośnie do roli Asmusa i pokazuje, że prezydent miał podstawy, aby pytać ministra o znajomość z Amerykaninem. Kto dał przeciek? Gdy w gazetach, radiu i telewizji pojawiły się szczegóły rozmowy prezydenta z ministrem Sikorskim, jako źródła przecieku wymieniano Kancelarię Prezydenta lub szefa dyplomacji. Na tę pierwszą możliwość wskazywali politycy Platformy Obywatelskiej, a wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski zaręczał nawet, że Radosław Sikorski nie ujawnił treści rozmowy z 4 lipca. Z kolei posłowie PiS wskazywali właśnie na ministra spraw zagranicznych jako źródło informacji. Poseł Karol Karski otwarcie stwierdził, że Sikorski już nie raz skarżył się mediom na prezydenta i teraz było tak samo. Tymczasem, jak ustaliliśmy, źródło przecieku mogło być zupełnie inne. O szczegółach rozmowy Lecha Kaczyńskiego z Sikorskim miały poinformować dziennikarzy osoby z otoczenia premiera, na wyraźne polecenie Donalda Tuska. - Radosław Sikorski poinformował premiera o rozmowie z prezydentem, wszystko przecież toczyło się w dniu, gdy ważyły się losy negocjacji z Amerykanami w sprawie tarczy antyrakietowej. Podobno premier otrzymał potem od szefa dyplomacji notatkę z tego spotkania. Dokument mogli poznać najbliżsi współpracownicy premiera i potem te informacje trafiły do mediów - usłyszeliśmy od jednego z posłów Platformy Obywatelskiej. Po co otoczenie Donalda Tuska postanowiło dokonać kontrolowanego przecieku. Premier osiągnął po prostu dzięki temu już widoczne korzyści polityczne, zarówno na arenie krajowej, jak i zagranicznej. Po pierwsze, osłabiona została pozycja zarówno prezydenta, jak i ministra spraw zagranicznych. Lech Kaczyński został przedstawiony w mediach jako osoba niechętna ministrowi i rządowi, rozmawiająca z ministrem w sposób szorstki, momentami mało kulturalny. I taki obraz Kaczyńskiego PO chce wzmacniać, aby nie tylko pozbawić prezydenta szans na reelekcję w 2010 roku, ale także osłabić jego pozycję w polityce wewnętrznej i zagranicznej: Kaczyński ma być politykiem niewiarygodnym, nieumiejącym dogadać się z rządem w najważniejszych sprawach dla kraju i jego bezpieczeństwa. Z kolei Sikorski także kiepsko wypadł podczas tej "afery". Nieraz bowiem sugerował, że prezydent niewłaściwe się wobec niego wyrażał, że groził mu nawet Trybunałem Stanu. Gdy na drugi dzień wybuchła "medialna bomba", wielu czytelników i telewidzów od razu uznało, iż to właśnie Sikorski poszedł "ze skargą" na prezydenta do mediów. Powagi szefowi dyplomacji takie zachowanie nie dodaje. - Wystarczyło tylko kilka dni, aby znacznie osłabła pozycja Sikorskiego w rządzie i w Platformie - mówi nam inny poseł PO, nieukrywający niechęci do ministra. - Dzięki temu Radosław Sikorski nie ma szans na to, aby przejąć pełną kontrolę nad polityką zagraniczną i negocjacjami w sprawie tarczy antyrakietowej, na co miał na pewno ochotę. Premier będzie cały czas trzymał rękę na pulsie i kontrolował swojego ministra - dodaje. Zresztą Donald Tusk został zaraz wykreowany na osobę, która stara się załagodzić konflikt rządu z prezydentem. To dlatego zabronił Sikorskiemu udać się w piątek na spotkanie z prezydentem. Oficjalnie po to, aby nie zaogniać sytuacji, ale chodziło zapewne o to, żeby nie doszło za szybko do "pojednania" prezydenta z ministrem. Im dłużej będzie trwała ta napięta sytuacja, tym lepiej dla premiera pokazującego się jako poważny, odpowiedzialny polityk. Krzysztof Losz "Nasz Dziennik" 2008-07-21

Autor: wa