Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Traktat deformujący

Treść

Marek Jurek, przewodniczący Prawicy Rzeczypospolitej Jakie zagrożenie niesie za sobą przyjęcie przez Polskę traktatu reformującego? - To zły traktat, nie reformujący, ale deformujący współpracę europejską. Po pierwsze, deformuje on proporcje współpracy określone w traktacie nicejskim, obniżając znaczenie Polski. W ten sposób głos Polski w Radzie Europejskiej traci połowę wartości w stosunku do Niemiec i jedną trzecią w stosunku do Francji, a to pokazuje relacje między naszym krajem a państwami dominującymi w Unii. Traktat reformujący oznacza dla nas także podjęcie decyzji o rezygnacji z waluty narodowej, mimo deklaracji prezydenta składanej na początku kadencji, że dopiero w 2009 r. rozpoczniemy debatę na temat monetarnej przyszłości Polski. Mieliśmy ją rozpocząć w przyszłym roku, a tymczasem ukradkiem zadecydowano za nas w roku ubiegłym. Przypomnę, że waluta narodowa to sprawa bardzo istotna zarówno dla zwolenników rynkowej, jak i bardziej społecznej polityki, bo wpływa ona i na konkurencyjność naszego eksportu, i na poziom oraz koszty życia rodzin. Następna sprawa, o której trzeba powiedzieć, to zadekretowanie wspólnej polityki zagranicznej bez określania celów, którym ma ona służyć. W tych warunkach może stać się instrumentem presji na politykę poszczególnych państw. Zresztą widzimy na przykład, jak Unia Europejska nalegała na ustępliwe stanowisko Polski w stosunkach handlowych z Rosją. Rzecz zasadnicza traktatu reformującego to zdecydowanie niechrześcijańska orientacja tej konstytucji. Przejawia się ona negacją wartości chrześcijańskich we wstępie, pominięciem praw rodziny w artykule 1 a i zadekretowaniem w art. 10 i 19 konceptu "orientacji seksualnych". Innymi słowy, państwo ma przestać odróżniać rodzinę od związków homoseksualnych czy innych form rozwiązłości. Sejm RP postanowił, że ewentualna ratyfikacja traktatu reformującego odbędzie się drogą parlamentarną... - Ten traktat w ogóle powinien być odrzucony. Im bardziej kompletną krytykę jego założeń prezentowały partie polityczne, tym bardziej powinny przeciwko niemu wystąpić. Dotyczy to szczególnie PiS, które odwoływało się do wyborców o przekonaniach narodowych i katolickich. W tej chwili okazuje się, że posłowie tego ugrupowania mają różne opinie na temat referendum, ale czym innym jest mieć opinię, a czym innym prowadzić politykę w danej sprawie. Charakterystyczne, iż dziś w parlamencie, w momencie kiedy wicemarszałek Jerzy Szmajdziński ogłosił drugie czytanie ustawy, nie podniósł się żaden z posłów PiS, żeby przedstawić krytykę tego traktatu, mimo że była ku temu znakomita okazja. Zabrakło jednego posła, by wypowiedział się w tej sprawie. Potem parlamentarzyści rozmaicie głosowali w sprawie referendum, ale bez próby wpłynięcia na decyzję Sejmu czy nawet władz swojej partii. Cenię te stanowiska jako wyraz osobistych intencji posłów, ale odpowiedzialność to coś znacznie więcej niż przyznanie się do osobistych poglądów. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-02-29

Autor: wa