To pierwszy krok. Ale ważny
Treść
Gdyby w sobotę tuż po zakończeniu spotkania polskich piłkarzy z Kazachstanem ktoś powiedział, że za kilka dni nasi w porywającym stylu pokonają Portugalię, uznano by go za szaleńca lub w najlepszym razie niepoprawnego optymistę. A jednak w środę niemożliwe stało się faktem. Biało-Czerwoni nie tylko wygrali z czwartym zespołem świata, lecz także uczynili to w sposób wręcz kapitalny. Odzyskali zaufanie kibiców, na nowo rozbudzili nadzieję na awans do finałów mistrzostw Europy. Triumfowali. Po raz ostatni Polska wygrała z Portugalią na mundialu w roku 1986. Jedynego gola zdobył wówczas Włodzimierz Smolarek, ojciec Euzebiusza, jednego z liderów reprezentacji Leo Beenhakkera. Od tego momentu nasza narodowa drużyna miewała lepsze i gorsze chwile (z przewagą tych drugich), rzadko toczyła wyrównane boje z rywalem tak mocnym i liczącym się w futbolowym świecie. Dlatego gdy w środę w Chorzowie przyszło jej walczyć z Cristiano Ronaldo, Deco, Nuno Gomesem czy Ricardo Carvalho, optymistów było niewielu. Tym bardziej że wcześniejsze występy zespołu pod wodzą holenderskiego szkoleniowca nie zachwycały. Ba, nie brakowało w gorącej wodzie kąpanych "specjalistów", którzy już zaczynali żądać głowy trenera. Na szczęście w środę ucichli. Oby na zawsze. Tak grającej reprezentacji Polski nie widzieliśmy bowiem od dawna, być może od kilku dobrych lat. Nasi nie tylko mieli pomysł na znakomitego przecież rywala, nie tylko znakomicie ograniczyli do minimum jego aktywa, ale i sami raz za razem zagrażali jego bramce. I co ważne - nie było w tym przypadku. Polacy, niezwykle zmobilizowani i zdeterminowani, grali dokładnie tak, jak założył Leo Beenhakker. Wypełnili wszystkie jego polecenia, a do tego świetnie wytrzymali mecz kondycyjnie. - W 90. minucie Polacy nadal pewnie poruszali się po boisku - zauważył szkoleniowiec gości, Luiz Felipe Scolari. Brazylijczyk pochwalił nasz zespół za organizację gry i uczciwie przyznał, że jego podopieczni przegrali jak najbardziej zasłużenie. Beenhakker był oczywiście w skrajnie odmiennym nastroju. - Szczególnie w pierwszej połowie zagraliśmy bardzo dobrze. Druga część była już trudniejsza, rywale wprowadzili ofensywnych piłkarzy, chcąc wyrównać straty, ale my broniliśmy się mądrze, wyprowadzając sporo groźnych kontrataków. Biorąc pod uwagę liczbę sytuacji, wynik wydaje się zbyt niski, ale nie narzekajmy. O sukcesie zadecydowała gra całego zespołu, nie mieliśmy żadnych słabych punktów. Wszyscy walczyli tak, jak sobie tego życzyłem - przyznał Holender. To prawda. Nasi wyszli na boisko bez żadnych kompleksów, pełni wiary w swoje umiejętności. Gdy po 20 minutach, po dwóch golach Smolarka prowadzili już 2:0, rywal był na kolanach i sprawiał wrażenie znokautowanego. "Ebi" w sposób najlepszy z możliwych poszedł w ślady ojca, a nawet prześcignął jego dokonania. Jak widać, rodzina Smolarków ma patent na Portugalię i chwała jej za to. Oczywiście zawodnik Borussii Dortmund to postać numer jeden środowego spotkania, ale bohaterów było więcej. Każdy z naszych graczy dołożył swą cegiełkę do końcowego sukcesu. Co dalej? Polacy nadal liczą się w walce o Euro 2008. Udowodnili, iż można na nich polegać, że stać ich na wiele. Pokazali wreszcie, iż praca Leo Beenhakkera idzie w dobrym kierunku. Oby Holender mógł wreszcie robić swoje w spokoju, oby nikt już nie kopał pod nim dołków, co było odrażające. Polska piłka jeszcze nie umarła, jak niektórzy przepowiadali. A najważniejsze jest to, że w kadrze panuje wzajemne zaufanie - trener wierzy w piłkarzy, oni w niego. Dajmy im czas, a jeszcze nieraz nas zaskoczą. - Wykonaliśmy ostatnio sporo dobrej pracy, ale droga do mistrzostw Europy jest jeszcze daleka. Na razie wykonaliśmy pierwszy krok do awansu - podsumował Euzebiusz Smolarek. Mądrze. Pisk, "Nasz Dziennik" 2006-10-13
Autor: ea