Sara odmawia in vitro
Treść
Komentarz
Profesor Sławomir Wołczyński z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku po przeprowadzeniu tysięcy prób in vitro, w większości nieudanych, poczuł się chyba kimś więcej. Kimś dużo więcej. W wywiadzie dla tygodnika „Wprost” (2014/32) specjalista proponuje laboratoryjną metodę rozrodu niejakiej pani Sarze.
Ściślej mówiąc, żonie Abrahama. „Ze Starego Testamentu wynika, że Sara czekała na dziecko i w końcu się doczekała. Miała co prawda 94 lata! Gdyby wtedy była metoda in vitro, pewnie mogłaby być w ciąży przed czterdziestką” – wyłuszcza profesor dziennikarce, która w żaden sposób nie reaguje na te rewelacje. Co zresztą na to odpowiedzieć.
Otóż Sara wiedziała. Pełna godności i pokoju matka Izaaka stanęła przed prof. Wołczyńskim i dobitnym głosem wyrzekła tylko jedno zdanie: „Dziecko to nie produkt”.
Profesora tak zamurowało, że aż probówka wypadła mu z ręki. Czytał o tym co prawda bodaj w nieznośnie nagłośnionym przez media oświadczeniu zespołu ekspertów Episkopatu ds. bioetycznych, ale nie przyszło mu wtedy do głowy, żeby zamknąć linię produkcyjną. Wiadomo, szkoda każdego sykla. A tu porażka na całej linii. Bez ingerencji prof. Wołczyńskiego ród Abrahama stał się wielki za sprawą Sary, zgodnie z obietnicą. Bez hiperstymulacji jajników i zapłodnienia na szkle!
Nic dziwnego, że po tej rozmowie Wołczyński natychmiast polecił recepcjonistce odwołać konsultacje, na które wcześniej zaprosił kobiety z klucza Sary: bezdzietną Annę, żonę Elkany, która ślubowała, że gdy urodzi syna, poświęci go Bogu jako nazirejczyka – i tak została matką Samuela; uważaną za niepłodną żonę Manoacha, matkę sędziego Samsona; Elżbietę, żonę Zachariasza, która w swej starości poczęła Jana Chrzciciela.
„Jeśli kobiety zaczną myśleć tak jak w czasach biblijnych, niechybnie splajtuję”, zadręcza się prezes szemranego Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozrodu. I postanawia przekazać datek na którąś z feministycznych agend formatorów nowego człowieka. To także dzięki ich zabiegom nie wszyscy dziś przyjmują prostą prawdę Sary, że dziecko nie jest wyrobem przemysłowym. Centra z maszynerią do produkcji progenitury mają klientów, którzy zgłaszają konkretne wymagania. Zamawiają kolor włosów, płeć i inne elementy „oprogramowania”. Oto dwa autentyczne pytania przesłane do zakładów in vitro w Krakowie i Warszawie:
1. „Mam 60 lat. Cały czas miesiączkuję, biorąc hormon Divina. Mam nienaganne zdrowie. Nadzieję daje mi przykład 67-letniej Rumunki, która została zapłodniona metodą in vitro, o czym mówiły media parę lat temu. Czy miałabym cień szansy?”.
2. „Szanowni Państwo! Różne szalone rzeczy się zdarzają i pytanie dotyczy takiej szalonej sytuacji. Prawdopodobnie w bliskiej perspektywie zawrę związek z kobietą, która jest młodsza ode mnie, przepraszam, o trzydzieści kilka lat. Ona zatem ma 31, a ja ponad 60! Oczywiście podlegać to będzie niewątpliwie ocenie moralnej. Ja jestem zdrowym mężczyzną, nie palę, świadomie minimalizuję kontakt z alkoholem z akcentem np. na czerwone wino. Jestem sprawny seksualnie, mam bardzo dobre podstawowe wyniki badań, żeby nie rzec regulaminowe. Partnerka chce mi dać dziecko. Ja pomyślałem, że skoro jest nadzwyczajny stan rzeczy, aby wszystko uczynić, by to był syn. Pytanie – czy metody in vitro dają szansę czy pewność wytypowania plemników, tudzież jaja partnerki, by urodził się syn. Proszę mi wybaczyć całą ’nietypowość’ i równie uprzejmie proszę o poważną merytorycznie odpowiedź. Z wyrazami szacunku Grzegorz W.”.
A jeśli z „tudzież jaja” wykluje się dziewczynka? Feministki, czyżby i was zamurowało?
Jolanta TomczakNasz Dziennik, 7 sierpnia 2014
Autor: mj