Rząd chciał "uszczknąć kawałek tortu"
Treść
Z dr. Przemysławem Wójtowiczem, politologiem, wykładowcą Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, rozmawia Izabela Borańska Jaka jest rola prezydenta Lecha Kaczyńskiego w konflikcie rosyjsko-gruzińskim? - Niewątpliwie aktywna. Widać, że bardzo emocjonalna. Przede wszystkim zupełnie zgodna z odczuciami zdecydowanej większości Polaków. Nie ulega bowiem wątpliwości, iż nasza sympatia całkowicie leży po stronie narodu gruzińskiego. Chodzi o wspólnotę doświadczeń. A rola rządu Donalda Tuska? - W pierwszych dniach konfliktu rosyjsko-gruzińskiego postawa i pana prezydenta, i rządu była w miarę zbieżna, w tym sensie, że nie pokazywano na zewnątrz ewentualnych animozji. Potem to się zepsuło. Niepotrzebnie strona rządowa zmieniła sposób działania. Próba wzajemnej koordynacji była słusznym postępowaniem. Według mnie, właśnie w ten sposób powinien wyglądać stosunek polskich władz państwowych do kwestii gruzińskiej. Taka zgodna postawa powinna być prezentowana zwłaszcza wobec Unii Europejskiej i innych przywódców państw. Niepotrzebnie zostało to zepsute. Obawiam się, iż teraz to złe wrażenie już niestety pozostanie. W pierwszej wersji do Gruzji prezydent miał udać się sam. Premier Donald Tusk i minister Radosław Sikorski, szef dyplomacji, krytykowali tę decyzję. Następnie nagle okazało się, że minister Sikorski leci z prezydentem... po to, aby pilnować Lecha Kaczyńskiego i łagodzić jego wypowiedzi. - Z jednej strony można rzeczywiście interpretować to w ten sposób, że minister spraw zagranicznych pojechał tam właśnie "pilnować" pana prezydenta - ale według mnie równie ważny był drugi powód. Mianowicie rząd poprzez obecność w Gruzji ministra Sikorskiego chciał mieć ewentualny udział w sukcesie, jakim była niewątpliwie podróż pięciu przywódców państw: Polski, Ukrainy, Litwy, Łotwy i Estonii. Szczególnie że, jak się zdaje, w powszechnej opinii społeczeństwa naszego kraju taka manifestacja solidarności z narodem gruzińskim i prezydentem Saakaszwilim została bardzo dobrze przyjęta, gdyż odzwierciedla autentyczne odczucia milionów Polaków. Rządowi pijarowcy, przypuszczając, że coś takiego może nastąpić - również zapragnęli dla siebie uszczknąć kawałek tortu. Ale czy prezydenta trzeba pilnować? Czy wypowiedzi w takim tonie nie służą temu, aby społeczeństwo nie do końca poważnie traktowało głowę państwa? - Rzeczywiście taki sposób działania wydaje się odpowiednio przemyślaną strategią obozu rządowego, mającą na celu dyskredytację prezydenta w oczach opinii publicznej. Powiem przekornie - nie można w nieskończoność stwierdzać oczywistego faktu, lecz należy przejść do kontrofensywy. Mam tutaj na myśli bardziej aktywną działalność prezydenckiego zespołu odpowiadającego za wizerunek prezydenta w mediach. Dobrym punktem wyjścia "ofensywy" może być sukces prezydenckiej wizyty w Gruzji. Rząd wszystkie zasługi przypisuje sobie. Poseł Zbigniew Chlebowski, przewodniczący klubu PO, powiedział, że to, co Polska mogła zrobić w kwestii konfliktu w Gruzji, zrobiła. I że zrobił to... polski rząd. - Poseł Chlebowski będzie tak twierdził z oczywistych względów, zachowuje się niczym "wierny żołnierz", gdyż chce całą sprawę związaną z działaniami dyplomatycznymi wokół Gruzji zapisać w świadomości Polaków przede wszystkim jako sukces strony rządowej. Akurat taka postawa lojalnego posła Platformy mnie nie dziwi. Smuci mnie tylko minimalizowanie przez niego za wszelką cenę aktywności prezydenta Kaczyńskiego. A przecież polityka to nie wojsko, nie polega ona wyłącznie na beznamiętnym wykonywaniu rozkazów. Czy Pana zdaniem prezydent Kaczyński użył w Gruzji zbyt mocnych sformułowań? - Sposób przemawiania na wiecach ma określoną specyfikę. Charakteryzuje się ona tym, że używa się odpowiednich, mocnych, często przerysowanych słów, po to, żeby trafić do zgromadzonej na miejscu, często kilkusettysięcznej rzeszy ludzi. Rzeczywiście było to wystąpienie w tonie "antyrosyjskim". Nie należy tego jednak nadinterpretować. Prezydent negatywnie odnosił się do działań przywódców państwa rosyjskiego. Nie oznacza to wcale braku sympatii do narodu rosyjskiego. A jak można interpretować informację, że Kancelaria Prezydenta dostała od Kancelarii Prezesa Rady Ministrów odpowiedź odmowną na prośbę o udostępnienie rządowego samolotu? - Akurat dla mnie jest to sytuacja dosyć dziwna. Zbadania wymagają procedury, jakie obowiązują w specjalnym pułku lotnictwa, a związane z wylotami głowy państwa i członków rządu. Nawet jeśli przy takich okazjach dochodzi do jakichś zadrażnień, to nie mogą one wypływać na światło dzienne. Powinno to być załatwiane na zasadzie porozumienia między gabinetem prezydenta a gabinetem premiera. Żadna taka informacja nie może wyciekać na zewnątrz. Natomiast w tej konkretnej sytuacji wyraźnie widać, iż jednej ze stron (w domyśle stronie rządowej) chodziło o to, ażeby wiadomość o kolejnym spięciu na linii prezydent - rząd wydostała się do opinii publicznej. To niestety obniża prestiż państwa polskiego na zewnątrz. Z sondaży wynika, że działania podejmowane przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego w sprawie Gruzji są bardzo dobrze oceniane przez Polaków. - Czy to będzie przełomem, to się okaże. Zależy to od dalszego postępowania prezydenta Kaczyńskiego. Dużą rolę odgrywa tu Kancelaria Prezydenta, jego doradcy - czy będą potrafili utrzymać tę korzystną tendencję, która się zarysowała? Cóż, dziś żyjemy w dobie pijarowskiej - dużo we współczesnej polityce zależy od odpowiednich działań propagandowych prowadzonych przez profesjonalnych doradców. Taki odpowiednio ukierunkowany PR jest prowadzony po stronie rządowej, i efekty tego widać. Widać również i to, że brak w wystarczającym stopniu podobnych działań po stronie ośrodka prezydenckiego. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-08-18
Autor: wa