Polityka narodowa - nie partyjna
Treść
Wyjście Samoobrony z rządu dokonało się w tempie bardzo szybkim, gdyż koalicja ta przetrwała ledwie kilka miesięcy. Początkowo nic nie zapowiadało tak fatalnego końca związku PiS, LPR i Samoobrony. Na starcie o wiele większe bowiem były spory między PiS a LPR, Samoobrona stała jakby z boku, niemal w charakterze arbitra. Jednakże były to tylko pozory. Jeżeli sięgnęlibyśmy do programów partii, to właśnie Samoobrony znacznie odbiegał od założeń programu prawicowego. Źle wyglądały też kwestie personalne w partii Andrzeja Leppera. Na listy poselskie trafiali nieraz ludzie wprost wyrzuceni z SLD za różne kłopoty z prawem. Samoobrona miała nawet w pewnym momencie ambicje przejąć elektorat SLD poprzez wzięcie ludzi lewicy na swoje listy wyborcze. Po wyborach strategia Andrzeja Leppera polegała na kreowaniu wizerunku męża stanu, który może przejąć ster rządów w kraju. Po tym, jak przewodniczący Samoobrony został wicepremierem i ministrem rolnictwa, wydawało się, że sielanka koalicyjna będzie trwać długo. Na pytanie, dlaczego tak się jednak nie stało, odpowiedzi jest kilka. Jedną z hipotez przedstawiły media, wywodząc, że wraz ze zbliżającą się likwidacją WSI i lustracją wyraźnie zostałyby podważone same podstawy istnienia Samoobrony. Druga hipoteza mówi o tym, że Andrzej Lepper dlatego postawił tak wysokie żądania dotyczące budżetu, gdyż w przeciwnym razie utraciłby swój macierzysty elektorat, co dla "populisty" oznaczać by musiało w perspektywie po prostu polityczną śmierć. Trzecia teza dotyczy strachu Samoobrony przed działaniami PiS zmierzającymi do wewnętrznej destrukcji w jej szeregach. Tak pojawiła się sprawa posła Wojciecha Mojzesowicza, byłego członka partii Leppera. Żądanie odwołania Mojzesowicza z funkcji szefa komisji rolnictwa spotkało się wprawdzie z pozytywnym odzewem PiS i samego zainteresowanego (podał się do dymisji), jednakże premier powołał go błyskawicznie na jeszcze wyższe stanowisko, niemalże kontrolne w stosunku do ministra rolnictwa. Tego Lepper nie umiał zdzierżyć i zrobił kilka zdecydowanych ruchów, które doprowadziły do rozbicia koalicji. W międzyczasie forując żądania budżetowe, chciał utrzymać twarz trybuna ludowego, wszak żądał dużych wydatków budżetowych na sferę socjalną. Ewentualna perspektywa przyspieszonych wyborów dawała mu zaś pozycję wyjściową równie silną, jaką miał do tej pory. Tak naprawdę bez Samoobrony nie można by stworzyć rządu w nowym Sejmie. Być może wszystkie trzy powyżej wymienione hipotezy są po trosze prawdziwe. Wiadomo, że Samoobrona od początku była tworzona jako partia quasi-postkomunistyczna i jako taka zachowała sieć różnorakich powiązań i relacji z ludźmi starego systemu. Te powiązania mogą nieraz owocować zachowaniami destrukcyjnymi. Obawa Leppera, że jego ugrupowanie zostanie wchłonięte przez PiS, była również mocno uzasadniona. Tak czy inaczej stwierdzić trzeba, że partia Leppera z definicji niejako mało pasowała do prawicowej koalicji. Co będzie dalej? Scenariuszy jest kilka, z których najgorszy dla prawicy to przyspieszone wybory. Trudno mieć nadzieję, że obóz prawicowy osiągnie ponad 50 procent poparcia społecznego. W tej sytuacji bardzo prawdopodobne byłyby rządy PO i SLD, przy cichym poparciu Samoobrony. Proces reform prowadzony dzisiaj w różnych sektorach państwa (od wymiaru sprawiedliwości począwszy, a na edukacji kończąc) zostałby zahamowany. Do tego nie wolno dopuścić. Ewentualne zbudowanie większości w parlamencie będzie bardzo trudne i będzie to większość złożona z ludzi, delikatnie mówiąc, dość przypadkowych. Dlatego de facto rząd Jarosława Kaczyńskiego, mimo ewentualnej koalicji z PSL, może być rządem mniejszościowym. Rząd taki, wprawdzie w bardzo utrudnionych warunkach, ma jednak do spełnienia w Polsce poważną misję naprawy państwa. Ugrupowania tworzące ten gabinet powinny za główny cel postawić sobie właśnie rządzenie, a nie tworzenie silnych partii. Polityka w Polsce jest upartyjniona do nieprzyzwoitości. Pomysł na zbudowanie jednej, wielkiej partii na prawicy, jako głównego celu działań przywódców Prawa i Sprawiedliwości, chyba się nie udał i nie należy się na nim bardziej skupiać. O wiele ważniejszy jest wszak program naprawy Polski, a nie program budowy partii. Od początku należało tak sprawę postawić, że za kilka lat scena polityczna w Polsce może wyglądać zupełnie inaczej niż dziś, ale zupełnie inaczej (lepiej) wyglądać też powinno państwo. "Zużycie" partii w grze politycznej dla dobra Polski jest rzeczą naturalną. O wiele mniej naturalną rzeczą byłby proces odwrotny. Dlatego do lamusa należy odłożyć działania nakierowane na osłabianie wzajemne podmiotów tworzących wątłą koalicję rządową, natomiast cały wysiłek trzeba skierować na zniszczenie postkomunistyczno-liberalnych "układów" i budowę zrębów naprawdę zdrowego państwa. Kto wie, czy za kilka lat nie należałoby pomyśleć o systemie wyborczym, który ograniczałby partyjność w Polsce (np. system wyborów większościowych, wielomandatowych). Potrzeba chwili jest dziś taka, aby powstrzymać na prawicy różnorakie egoizmy jednostkowe i grupowe (partyjne), bo groźba powrotu rządów liberalnopostkomunistycznych jest bardzo realna. Okazji, takiej jak dziś, przełamania "monopolu okrągłostołowego" w Polsce może zaś długo nie być. Ostatnie wydarzenia związane z prowokacją posłanki Beger doskonale pokazują, że kontrofensywa sił liberalnych jest w pełni. Poczucie zagrożenia tego środowiska jest na tyle duże, iż posunęło się do tak nagannych praktyk, jak tajne nagranie i rozpętanie awantury pod hasłem "zwalczania korupcji politycznej". Wszystko po to, by złamać układ prawicowy w Sejmie i rządzie. Tym bardziej należy zwierać szeregi i stawiać sobie cele poza bieżącą walką. Mieczysław Ryba, "Nasz Dziennik" 2006-09-28
Autor: ea