Niech drżą media, które łżą
Treść
LPR i Samoobrona chcą zmian w Prawie prasowym. PiS woli napisać nową ustawę w miejsce obowiązującej z czasów PRL Miałby powstać sąd prasowy, procesy wytoczone gazetom trwałyby tydzień, a za podanie nieprawdy sąd będzie mógł ukarać wydawcę karą od kilkudziesięciu do niemal miliona złotych - to propozycje Ligi Polskich Rodzin, która złożyła wczoraj projekt nowelizacji ustawy Prawo prasowe. Choć jeszcze w niedzielę Andrzej Lepper chciał zamykać tytuły prasowe za trzykrotne podanie nieprawdy w ciągu roku, Samoobrona raczej poprze propozycje przedstawione przez Romana Giertycha. Zmiany tej ustawy nie da się jednak przeprowadzić bez przynajmniej Prawa i Sprawiedliwości. Rzecznik PiS Adam Bielan jest zdania, że powinno się ją napisać od nowa. W tle tych propozycji wciąż znajdują się niewyjaśnione zarzuty molestowania stawiane czołowym politykom Samoobrony. Roman Giertych i Janusz Maksymiuk zaprzeczają, że propozycje zmian w Prawie prasowym mają związek z opisywanymi ostatnio - wciąż tylko medialnymi, a nie prawdziwymi - aferami. Wicepremier i minister edukacji wielokrotnie przywoływał przykład wiceprezesa LPR Sylwestra Chruszcza, o którym "Dziennik" napisał, że przed laty wznosił w pociągu hitlerowskie okrzyki. - To bardzo łatwo w sądzie udowodnić, że nie miało miejsca - mówił Giertych. I domagał się od "Dziennika" opublikowania choćby jednego dowodu na potwierdzenie tego "oszczerstwa". Drugim tytułem poddawanym przez Giertycha szczególnej krytyce była "Gazeta Wyborcza". - Wy w ogóle nie publikujecie sprostowań - skarżył się wicepremier dziennikarce "GW" Ewie Siedleckiej, która zasypywała go pytaniami dotyczącymi szczegółów nowelizacji. Ale tych szczegółów nie jest wiele i tak naprawdę trzeba dużo złej woli, by odebrać je jako atak na dziennikarzy i wolność słowa. Szybciej, ostrzej Zmiana w Prawie prasowym zaproponowana przez LPR wprowadza jasno określone sankcje za naruszenie zasad etyki dziennikarskiej, brak autoryzacji tekstu oraz przede wszystkim - nieopublikowanie sprostowania. Nie jest ona zbyt obszerna. Redakcja miałaby obowiązek zamieszczania sprostowań. Tak jest jednak i dziś. Propozycja LPR nie redukuje możliwości odmowy. Jednak teraz np. polityk domagający się sprostowania po odmowie może udać się do sądu i... czekać na pierwszą rozprawę przed sądem cywilnym. LPR chce, by tym zajmował się specjalny wydział - sąd prasowy. Miałby on 7 dni na orzeczenie, czy odmowa była słuszna, czy też nie. Jeśli nie - może ukarać redakcję. Będzie ona musiała zapłacić odszkodowanie w wysokości od pięćdziesięciokrotności do nawet tysiąckrotności minimalnej płacy w dniu orzeczenia sądu w zależności od skali naruszonych dóbr osobistych. Stronom ma przysługiwać apelacja. Na jej złożenie będą miały jednak tylko 24 godziny. Sąd na jej rozpatrzenie i wydanie prawomocnego wyroku miałby jedynie kolejne 48 godzin. - Ja myślę, że wy, dziennikarze, powinniście poprzeć te rozwiązania, bo one nie uderzają w rzetelne media, tylko w tych, którzy piszą nieprawdę - mówił na konferencji prasowej Giertych. Prasowe relikty PRL Andrzej Lepper w niedzielę, a wcześniej także wiceprezes LPR Wojciech Wierzejski mówili publicznie, nawet w tej samej sejmowej sali co Giertych, że konieczne jest zapisanie w Prawie prasowym możliwości zamykania tytułów. Ale wicepremier i minister edukacji jest temu stanowczo przeciwny. - Bez względu na to, czy się zgadzamy z jakimiś tytułami, czy nie, zamykanie nie jest dobrą drogą - mówił. Dodał, że najważniejszym zadaniem nowelizacji będzie urealnienie dochodzenia sprostowań i ochrony dóbr osobistych. W jego opinii, dziś ochrona dobrego imienia to fikcja, a sprostowanie jest martwą literą prawa. Oczywiście, jeszcze zanim dyskutowane nowelizacje zaistniały w formie gotowych projektów, już zostały poddane gruntownej krytyce. Prawo prasowe przez szereg lat było traktowane szczególnie. Każdą zmianę w tej ustawie od razu nagłaśniano jako zamach na wolne media. Dzięki temu mamy tam wciąż zapis o możliwości powołania przez premiera Rady Prasowej, a w art. 53 ustawy zapis o "sądzie wojewódzkim", choć od 1999 r. takowe już nie istnieją. - Myślę, że większość osób zdaje sobie doskonale sprawę, że Prawo prasowe uchwalone w czasach komunistycznych jest już nieadekwatne do obecnej sytuacji i musi być zmienione, to jest oczywiste. Myślę, że doskonale zdają sobie z tego również sprawę sami dziennikarze - mówił w radiowej Trójce rzecznik prasowy PiS Adam Bielan. Dodał, że nie sądzi, by dobrym pomysłem była zmiana jednego czy drugiego artykułu. - Sądzę, że warto napisać od początku nową ustawę - uważa Bielan. Krawczyk prosiła o pomoc W tle propozycji zmian w Prawie prasowym nadal jest seksskandal opisany już ponad tydzień temu przez "Gazetę Wyborczą". Bielan zdradził wczoraj, że kilka godzin przed ukazaniem się tekstu "Praca za seks" [a więc w godzinach wieczornych, 3 grudnia - przyp. red.] dziennikarze tej gazety "chwalili się, że te teksty doprowadzą do rozpadu koalicji". - Intencją "Gazety Wyborczej" było rozbicie tej koalicji i upadek rządu Jarosława Kaczyńskiego. Dziennikarze w rozmowach prywatnych ze mną choćby, a wiem, że i z innymi osobami, tego nie kryli, co nie oznacza, że fakty, które podają, są nieprawdziwe - zaznacza europoseł PiS i przypomina, że "Gazeta Wyborcza" nie jest medium obiektywnym, a częścią "pewnej siły politycznej". Poniedziałek był kolejnym dniem aktywnej pracy łódzkiej prokuratury. Przesłuchano osiem osób, w tym ponownie Anetę Krawczyk. Wbrew sobotnim zapowiedziom jej pełnomocnika mec. Agaty Kalińskiej-Moc, nie złożyła ona żadnego oświadczenia dotyczącego ostatnich wydarzeń, a szczególnie wyników badań DNA wykluczających ojcostwo Stanisława Łyżwińskiego wobec jej córeczki Weroniki. "Gwiazdą" dnia został asystent posła Jacek Popecki, którego w miniony wtorek Krawczyk oskarżyła o próbę uśmiercenia jej dziecka, gdy była z Weroniką w zaawansowanej ciąży. Według Popeckiego, który wyszedł do dziennikarzy prosto z prokuratury, ojcem małej Weroniki jest były radny Samoobrony powiatu tomaszowskiego Marek Celner. Dziś Celner dalej jest radnym powiatu, ale... Platformy Obywatelskiej. Po oświadczeniu Popeckiego powiedział, że jest w szoku, a Anetę Krawczyk poznał, gdy była w czwartym miesiącu ciąży. Celner zapowiedział złożenie w tej sprawie pozwu do sądu. Popecki dalej jest jednak pewny swego. - Pani Krawczyk składa fałszywe zeznania i pomawia polityków najwyższego szczebla - uważa Popecki, tłumacząc, że od dawna wiedział, że to Celner miał kontakty seksualne z byłą działaczką Samoobrony i że to on jest ojcem jej dziecka. - Została wkręcona w jakiś bardzo poważny spisek o skali krajowej, ktoś jej w tej chwili płaci, ktoś jej finansuje to wszystko - uważa Popecki. Dodaje, że 20 listopada tego roku Krawczyk przysłała mu sms o treści: "Drogi kolego, mógłbyś chociaż zadzwonić, podnieść mnie na duchu. Mam nadzieję, że nie zostawicie mnie bez pomocy, jestem zdesperowana, nie wiem, co dalej robić, ściskam". Miał potem dzwonić do Krawczyk i prosić ją, by chwilę poczekała, bo "może się kiedyś zdarzyć, że będziemy mogli jej pomóc". Według jego relacji, Krawczyk miała na to odpowiedzieć: "A co, nie macie stołków w ministerstwie?". Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi Krzysztof Kopania poinformował dziennikarzy, że w śledztwie konieczne będzie przesłuchanie szefa Samoobrony Andrzeja Leppera i posła Łyżwińskiego, ale nie jest w stanie powiedzieć, kiedy to nastąpi. Pytany, na czym koncentruje swoją pracę prokuratura - na ustaleniu ojcostwa czy też na badaniu przypadków molestowania kobiet - Kopania przypomniał, że przedmiotem postępowania jest ta druga sprawa. Kopania nie chciał oceniać zebranego do tej pory materiału dowodowego. Powiedział jedynie, że prokuratura chce sprawę wyjaśnić jak najszybciej. Zaznaczył, iż do tej pory prokuratura przesłuchała 30 świadków, w tym kobiety, które mogły być pokrzywdzone w tej sprawie. Mikołaj Wójcik, "Nasz Dziennik" 2006-12-12
Autor: ea