Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nie ma się co spieszyć z euro

Treść

Z prof. Jerzym Żyżyńskim, ekonomistą z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego, rozmawia Paweł Tunia Na rachunku obrotów bieżących strefy eurolandu deficyt w czerwcu wyniósł 8,2 mld euro, czyli był o prawie 3 mld euro wyższy niż miesiąc wcześniej. Mimo to wiele środowisk liberalnych nawołuje do jak najszybszego przyjęcia wspólnej waluty euro... - Z euro nie ma się co spieszyć. Ekonomiści twierdzą, że w sytuacji dostosowania polskiej gospodarki do gospodarki UE, w tym szczególnie krajów rozwiniętych, skutki tego dostosowania rozkładają się na dwie gałęzie. Z jednej strony umacnianie złotego, które teraz zostało powstrzymane dlatego, że zmieniono stopy procentowe w Polsce, chociaż w dłuższym okresie będzie trwał proces, który prowadzi do umacniania złotego. Z drugiej strony mamy narost inflacyjny. Rozłożenie skutków dostosowawczych na te dwa nurty jest korzystniejsze dla gospodarki w porównaniu do sytuacji, gdybyśmy teraz przyjęli euro. Wówczas wszystkie te skutki skumulowałyby się w postaci inflacji. Ceny dostosowałyby się w szybszym tempie do cen zachodnich. Z tego powodu lepiej poczekać aż się ten proces dostosowawczy w znacznej części zakończy, co może potrwać kilka lat, i wtedy dopiero można przejść na euro. Skutki przejścia na euro nie będą wówczas tak dotkliwe jak byłyby teraz. W Polsce wzrasta liczba udzielonych kredytów mieszkaniowych. Według Związku Banków Polskich w I połowie 2008 r. banki udzieliły klientom indywidualnym i instytucjonalnym kredyty mieszkaniowe na sumę około 36 mld zł - o 18 proc. więcej w stosunku do analogicznego okresu ubiegłego roku. Czy przyjęcie euro nie osłabiłoby tego procesu? - Wartość udzielonych kredytów hipotecznych wzrasta z wielu powodów. Ludzie stają się zamożniejsi, zwłaszcza ci, którzy wracają z zagranicy, z państw UE, część ludzi więcej zarabia, dlatego stać ich na branie kredytów. Jednak dla gospodarki byłoby lepiej, gdyby przynajmniej 10 lat temu wprowadzić takie warunki dla kredytów hipotecznych długoterminowych, jakie są dzisiaj. Kredyty te mimo wszystko są wciąż za wysoko oprocentowane. Wzrost tych kredytów jest dla gospodarki zjawiskiem jak najbardziej pozytywnym, dlatego że normalna gospodarka rynkowa funkcjonuje dzięki nim. Wprowadzenie euro nie byłoby zagrożeniem czy hamulcem dla udzielania tych kredytów. Na czym wobec tego polega zagrożenie? Zwolennicy euro koncentrują się głównie na argumencie, że przyjęcie przez Polskę tej waluty oznacza likwidację ryzyka kursowego. - Zagrożenie euro dla gospodarki to przede wszystkim utrata możliwości kontrolnych państwa nad własnym sektorem pieniężnym, nad stopami procentowymi. W tej chwili ta kontrola istnieje. Po wprowadzeniu euro nie ma się kontroli nad pieniądzem, pieniądz jest niepolski, jest ogólnoeuropejski i warunki polityki pieniężnej dostosowane są nie do potrzeb polskiej gospodarki, tylko do potrzeb krajów najsilniejszych w UE, co nie zawsze musi być zgodne z polskimi warunkami ekonomicznymi w danym momencie. Dziękuję za rozmowę. "Nasz Dziennik" 2008-08-25

Autor: wa