Najważniejsza jest determinacja
Treść
Rozmowa z Leszkiem Blanikiem, mistrzem świata i Europy w gimnastyce sportowej W zeszłym roku został Pan mistrzem świata, w tym Europy, zatem poprzeczka przed igrzyskami olimpijskimi jest zawieszona bardzo, bardzo wysoko. - Do każdych zawodów podchodzę inaczej, w każdych staram się być jak najwyżej i wypaść jak najlepiej. W poprzednich latach bywało z tym różnie, przytrafiały mi się kłopoty zdrowotne, przez które nie byłem w stanie osiągać oczekiwanych wyników. Teraz czuję się bardzo dobrze i faktycznie na ostatnich wielkich imprezach udawało mi się stawać na najwyższym stopniu podium. W Pekinie nie będzie to jednak miało żadnego znaczenia. Nikt nie da mi medalu tylko dlatego, że jestem mistrzem świata, cała walka rozegra się od nowa. Każdy zawodnik przyjedzie do stolicy Chin z takimi samymi marzeniami i celami. Gdzie tkwi tajemnica Pana ostatnich sukcesów? Wytykanie sportowcowi wieku jest pewnie niestosowne, ale nie da się nie zauważyć, że dziś w gimnastycznej czołówce przeważają zawodnicy dwudziestokilkuletni, Pan zaś optimum formy zyskał koło trzydziestki i po niej. - Optimum formy to ja miałem cztery lata temu, przed igrzyskami w Atenach, na które nie zdołałem się zakwalifikować (śmiech). Naprawdę. Teraz też jestem jednak w wysokiej dyspozycji, to prawda, podobnie jak prawdą jest to, co pan mówi. Dziś w gimnastyce dobrych zawodników koło trzydziestki można policzyć na palcach jednej ręki. A gdzie tkwi tajemnica? Jestem ciągle głodny sukcesów, ciągle chcę wygrywać. Gimnastykę uprawiam już 22 lata, kocham ten sport, a zarazem jest on moim sposobem i narzędziem do realizacji marzeń. Liczy się pewnie też to, że staram się nie marnować czasu, tylko dawać z siebie wszystko, co w danym momencie dać mogę. Nie chcę doprowadzić do sytuacji, w której w wieku 50 lat cofnę się myślami 20 lat wstecz i stwierdzę, że gdzieś tam po drodze coś zawaliłem, mogłem zrobić lepiej. Do każdych zawodów podchodzę z motywacją i pełną determinacją. I to jest chyba klucz do sukcesów, mieć marzenia i nie przejmować się porażkami. Po zdobyciu mistrzostwa świata przyznał Pan, że teraz, koło trzydziestki, poznał Pan w pełni swoje ciało i nauczył się je kontrolować. Jak bardzo to pomogło? - Kiedy zdobywałem brąz w Sydney, miałem 23 lata i organizmu tak do końca nie znałem. Potem zacząłem szukać rozwiązań, które pomogłyby mi optymalnie przygotowywać się do najważniejszych imprez. I chyba mogę powiedzieć, że je znalazłem. Brzydko mówiąc - bardziej steruję swoim ciałem, wiem dokładnie, kiedy mogę i muszę ciężej potrenować, a kiedy odpuścić. Procentują lata doświadczeń, dobrych i złych startów. Wraca Pan często myślami do Sydney? - Wracam do tego, jak tam było, do marzeń, jakie wówczas miałem. To na pewno były najpiękniejsze chwile w mojej karierze. I muszę przyznać, że teraz mam podobne myśli, też marzy mi się medal, i to niekoniecznie ten z najcenniejszego kruszcu, bo - prawdę powiedziawszy - każdy olimpijski krążek jest na wagę złota. Chciałbym w ten sposób zakończyć swą przygodę ze sportem. Co musi Pan zatem zrobić, by tak się stało? Szykuje Pan np. "Blanika 2"? - W tamtym roku nosiłem się z zamiarem wykonania nowego skoku, aczkolwiek był on niezwykle trudny i doszedłem do wniosku, że nie zdążę go w pełni przygotować do czasu igrzysk. W związku z tym skupiłem się na tym, aby jeszcze bardziej zautomatyzować ruch podczas skoków, dopracować do najdrobniejszych szczegółów lądowanie, które odgrywa kluczową rolę. I w zasadzie zrobiłem już wszystko, co mogłem, aby do Pekinu pojechać optymalnie przygotowanym. Czy to jednak zaowocuje medalem, nie jestem w stanie przewidzieć. Sam start to już bowiem zupełnie inna historia, czasami małe niuanse, problemy są w stanie wszystko przekreślić. Oby ich nie było. Jakie cechy musi mieć dobry gimnastyk sportowy? - Oprócz tych motorycznych, jak wrodzona siła, koordynacja ruchowa, skoczność, gibkość, musi mieć siłę charakteru, determinację w dążeniu do celu i chęć walczenia i radzenia sobie ze swoimi słabościami. Która z nich może pomóc przechylić szalę na olimpiadzie? - Na igrzyskach wszyscy będą znakomicie przygotowani, nie można z góry przewidzieć, co się na niej wydarzy. Odpowiem tak: zawsze trzeba stawiać przed sobą najwyższe cele, natomiast szanse na olimpijski sukces można ocenić pół na pół. Najważniejsze to nie przejść koło zawodów, a kluczową cechą mimo wszystko wydaje mi się determinacja. Oczywiście nie zapominam o innym ważnym szczególe, który niekoniecznie zależy od nas - o szczęściu. Jego odrobina jest wręcz niezbędna. Co olimpiada ma w sobie takiego, że stresuje największych nawet mistrzów, a nierzadko ich wręcz paraliżuje? - Nie powiem chyba nic odkrywczego - to wyjątkowe zawody, kilkanaście dni, podczas których sportowiec może spełnić swe dziecięce marzenia. Ja wielokrotnie śniłem, że kiedyś pojadę na igrzyska, gdzieś głęboko, bardzo głęboko marzyłem, że będą walczył o medale. Udało mi się to zrealizować. Oczywiście olimpiada to nie tylko rywalizacja o podium, sławę, to także pokonywanie barier, własnych słabości, rekordów życiowych. Wywołuje tak nieprawdopodobną siłę w zawodniku, że potrafi góry przenosić. To w niej jest pięknego. Ale olimpiada to też presja, dużo większe niż zazwyczaj oczekiwania. Można od nich uciec, nie zwracać uwagi? - Nie jest łatwo odizolować się od oczekiwań kibiców, najbliższych, a od własnych nie da się w ogóle. Można dobrze się do nich przygotować, nie tylko pod względem fizycznym, ale także mentalnym i duchowym, być gotowym na zwycięstwo, ale i na ewentualną porażkę. Lecz czy można uciec od presji? Nie wiem. Pana sportowe motto: "Aby osiągać to, co możliwe, trzeba sięgać po to, co niemożliwe" - pomoże w Pekinie? - Pojadę do Chin z dużymi nadziejami, ale jak będzie, nie mam pojęcia. Wiem tylko, że aby zdobyć olimpijski medal, nie można marzyć o brązie, tylko trzeba walczyć o złoto. Tylko i wyłącznie. Niedawno oglądałem znakomity film o Marku Piotrowskim, świetnym kick-bokserze i padło tam jedno zdanie, które mocno utkwiło mi w pamięci: "Pracuj tak, jakby wszystko zależało od twoich rąk, a módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga". I z tą myślą przygotowuję się do igrzysk i z nią stanę na starcie. Dziękuję za rozmowę. Piotr Skrobisz -Leszek Blanik urodził się 1 marca 1977 r. w Wodzisławiu Śląskim. -Jego koronną konkurencją jest skok, w którym osiągał największe, spektakularne sukcesy. -W 2000 r. podczas olimpiady w Sydney zdobył brązowy medal. -Ma na koncie trzy medale mistrzostw świata - złoty (2007 - Stuttgart) oraz srebrne (2002 - Debreczyn i 2005 - Melbourne) i trzy krążki mistrzostw Europy - złoty (2008 - Lozanna), srebrny (1998 - St. Petersburg) oraz brązowy (2004 - Ljubljana). -Z powodu kontrowersyjnego systemu kwalifikacji nie pojechał na igrzyska do Aten (2004), w Pekinie wystąpi - i to z ogromnymi nadziejami. -Jest pierwszym Polakiem, którego nazwisko nosi gimnastyczny element: skok - przerzut podwójne salto w przód w pozycji łamanej, zwany oczywiście "blanik"; został wpisany do przepisów sędziowskich Międzynarodowej Federacji Gimnastycznej pod numerem 332. -Jest absolwentem Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku; pracę magisterską zatytułował: "Wpływ obciążeń treningowych w mikrocyklu bazowym na właściwości i strukturę reakcji zmęczenia u młodocianych gimnastyków". -Jego sportowym wzorem jest Ayrton Senna - legendarny kierowca Formuły 1. Pisk "Nasz Dziennik" 2008-07-09
Autor: wa