Moratorium na wiatraki
Treść
Rząd powinien ogłosić moratorium na budowę farm wiatrowych do czasu ucywilizowania procesu ich budowy – apeluje opozycja.
Z takim wnioskiem do koalicji PO – PSL w imieniu nie tylko swojego klubu, ale i ludzi, którzy zostali pokrzywdzeni w procesie budowy farm wiatrowych, zaapelowała poseł Józefa Hrynkiewicz (PiS). Wczoraj w Sejmie parlamentarzyści wysłuchali informacji rządu w sprawie warunków i zasad lokowania lądowych farm wiatrowych oraz zasad ich działania. – Problemy i konflikty związane z lokowaniem farm wiatrowych w Polsce powstają z powodu braku uregulowań prawnych dotyczących lokalizacji i warunków działania oraz z niespiesznego działania rządu – powiedziała prof. Hrynkiewicz.
Chodzi o zaniechania ministerstw: gospodarki, środowiska, rolnictwa, infrastruktury, finansów, zdrowia. – To nie jest sprawa jednego ministerstwa i jednej ustawy. To szersze zagadnienia. Brak jasnego prawa, obfite i łatwo dostępne dla niektórych środki finansowe powodują, że dziedzina ta stała się otwartym terenem bezprawnego stosowania różnych środków na granicy prawa i poza prawem, czego dowodzą NIK, sądy, prokuratura, a także CBA – argumentowała. Co więcej, do posłów docierają sygnały, że inwestorzy wspierani są przez instytucje publiczne, w tym samorządy, ale i policję. W takiej sytuacji tego rodzaju inwestycje prowadzone są ze szkodą dla lokalnych społeczności.
Inwazyjne farmy
Dziedzina energii wiatrowej wymaga pilnych regulacji. – Za rozwój infrastruktury energetycznej w Polsce odpowiada rząd. To on odpowiada za brak prawa, brak nadzoru i kontroli w budowaniu i eksploatacji elektrowni wiatrowych – zaznaczyła Hrynkiewicz. PiS postuluje przygotowanie krajowego planu lokowania elektrowni wiatrowych, który zostanie poddany konsultacjom społecznym. Do czasu przyjęcia prawa, które określi m.in. warunki i plany budowy farm wiatrowych, do chwili stworzenia instytucji kontroli i nadzoru, które będą odpowiedzialne za bezpieczeństwo ludzi i środowiska, niezbędne jest wprowadzenie moratorium na budowę wiatraków. –Budowa farm wiatrowych nie może odbywać się poza prawem, bez kontroli, bez nadzoru i odpowiedzialności za szkody i straty ponoszone przez ludzi i środowisko – argumentowała poseł. Bo – jak wskazała – są one „inwazyjnym środkiem pozyskiwania energii”.
Problem nie od dziś wzbudza niepokoje społeczne. Jak okazuje się często w praktyce, władze gmin nie informują o zamiarach lokowania elektrowni wiatrowych, nie konsultują tych decyzji, a zmieniane plany przestrzennego zagospodarowania są finansowane przez samych inwestorów. Pojawiały się też przypadki, gdy farmy lokowano na terenach należących do wójtów czy pracowników gmin. W wielu przypadkach zabrakło zadośćuczynienia dla właścicieli działek, które z powodu inwestycji traciły na wartości. Nie stosowano właściwej i jednolitej metodologii pomiaru hałasu, a przepisy lokowania farm wiatrowych uwzględniające ochronę zdrowia mieszkańców czy środowiska to w praktyce mrzonki. Protestujący mieszkańcy bywają zastraszani, szykanowani.
Rząd obiecuje lifting
Emocje próbował wczoraj studzić Paweł Orłowski, podsekretarz stanu w Ministerstwie Infrastruktury i Rozwoju, który zapewniał, że w Polsce funkcjonuje prawo, farmy nie są budowane poza kontrolą, a potrzebne są jedynie pewne udoskonalenia. Prace, jak zapewnił, ruszyły po krytycznym wobec farm wiatrowych raporcie NIK. Podjęte przez poszczególne resorty działania mają na celu m.in. zwiększenie udziału obywateli w procesie zmiany planów przestrzennych, doprecyzowanie zakresu odpowiedzialności Urzędu Dozoru Technicznego i Urzędu Regulacji Energetyki w zakresie kontroli farm czy ujednolicenia pomiarów hałasu generowanego przez wiatraki. Planowane rozwiązania prawne mają też wyhamować napływ do Polski starych urządzeń, wycofywanych głównie przez Niemcy. Orłowski przekonywał też, że elektrownie wiatrowe to najtańsze obecnie źródło energii odnawialnej, choć aby było efektywne, wymaga wsparcia. Mówiąc wprost – dopłat. Wiceminister wskazywał też, że analizowane są rozwiązania, które będą określały lokalizację farm wiatrowych nie na zasadzie minimalnej odległości od siedlisk, ale bazujących na poziomie emisji hałasu i infradźwięków.
Optymizmu wiceministra Orłowskiego nie podzielała Anna Zalewska (PiS), która wskazała, że obowiązujące przepisy nie dość, że są ułomne, to jeszcze są łamane i w praktyce proceder kwitnie w najlepsze. Brakuje nawet definicji elektrowni wiatrowej, co utrudnia procedowanie sądów. Wtórowała jej Anna Paluch (PiS), wskazując, że obowiązujące uregulowania dotyczące m.in. jakości instalowanych urządzeń nie mają zastosowania w praktyce, bo nie ma ich kto egzekwować. Jak określiła, w efekcie istnieje próżnia prawna, a w tym czasie z Zachodu ściągany jest demontowany tam wiatrakowy złom.
Także Andrzej Czerwiński (PO) przyznał, że Zachód już pokazał, że z energetyką wiatrową można przesadzić, a przeinwestowanie w ten segment zakończyło się w Niemczech niemal 3-procentowym wzrostem cen energii elektrycznej. Dlatego jego zdaniem należałoby zastanowić się, czy w Polsce podobny błąd nie jest powielany oraz jak wyeliminować drogie i uciążliwe projekty. Jak dodał, szacuje się, że spośród projektów, które posiadają decyzje przyłączeniowe, takich uciążliwych przypadków jest ok. 80 procent.
Jeszcze dalej poszedł prof. Mariusz-Orion Jędrysek (PiS), który zauważył, że należy zgłębić problem rzeczywistych motywów tworzenia farm wiatrowych, bo tego rodzaju inwestycje w warunkach polskich mają szansę zwrócić się dopiero po około 20 latach funkcjonowania. Co więcej, w ocenie posła już sama produkcja takich urządzeń przynosi więcej szkód dla środowiska niż korzyści, jakie wiatrak jest w stanie później wypracować. A już to dyskwalifikuje tego typu rozwiązanie jako ekologiczne.
Parlamentarzyści wskazywali też na problem niekorzystnych umów podsuwanych rolnikom, którzy dzierżawią inwestorom tereny pod farmy. Apelowali, by w sytuacji kiedy po latach doświadczeń znane są zalety i wady energetyki wiatrowej, wstrzymać się z kolejnymi inwestycjami, dokonać bilansu korzyści i strat – i na tej bazie podjąć decyzje o dalszych działaniach.
Marcin Austyn
Nasz Dziennik, 7 listopada 2014
Autor: mj