Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Media z WSI na karku

Treść

Obok grupy Lesiaka w Urzędzie Ochrony Państwa również w Wojskowych Służbach Informacyjnych funkcjonowała specjalna grupa odpowiedzialna za inwigilację prawicy i środowisk katolickich. Jak ujawnił Antoni Macierewicz, szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, dosłownie do momentu rozwiązania WSI ich funkcjonariusze podejmowali próby penetracji i paraliżowania "Naszego Dziennika", Radia Maryja oraz Telewizji Trwam. Na trop przestępczej grupy w WSI wpadli członkowie komisji weryfikacyjnej badającej oświadczenia byłych żołnierzy wywiadu wojskowego. Antoni Macierewicz powiedział wczoraj, że inwigilacja środowiska naszej gazety prowadzona była nie tylko przez UOP, lecz także przez WSI. Niemal do końca swego istnienia wojskowe specsłużby infiltrowały "Nasz Dziennik", Radio Maryja i Telewizję Trwam. - Inwigilacja środowiska czy zespołu inicjatyw podejmowanych przez "Nasz Dziennik", ale również wokół niego - Telewizji Trwam, Radia Maryja - była prowadzona także po 1997 roku. Agentura była tam nasyłana do ostatnich chwil istnienia WSI - powiedział Macierewicz. Zdaniem Krzysztofa Łapińskiego, rzecznika prasowego ministra koordynatora służb specjalnych Zbigniewa Wassermanna, ten przypadek to kolejny argument wskazujący na to, że WSI "nie spełniały swojej podstawowej roli i istniała duża konieczność, żeby je rozwiązać". - Jeżeli doszło do naruszenia prawa, to trzeba winnych pociągnąć do odpowiedzialności w postępowaniu karnym - uważa Łapiński. Jak ustalili członkowie specjalnej Komisji Weryfikacyjnej badającej oświadczenia byłych żołnierzy WSI starających się o pracę w nowych służbach specjalnych - Służbie Wywiadu Wojskowego i Służbie Kontrwywiadu Wojskowego - odpowiednik grupy Lesiaka z Urzędu Ochrony Państwa działał również w Wojskowych Służbach Informacyjnych. Funkcjonariuszy WSI interesowało szczególnie środowisko "Naszego Dziennika" oraz Radia Maryja. W przeciwieństwie do UOP nie wykorzystywano jednak agentów zewnętrznych - starano się umieścić wtyki wewnątrz obu redakcji. Badano również ugrupowania prawicowe i polityków kojarzonych z partiami prawicowymi i antykomunistycznymi. - Dosłownie w ostatnich dniach komisja weryfikacyjna natrafiła na analogiczną grupę do grupy Lesiaka działającą wewnątrz WSI - poinformował wczoraj Antoni Macierewicz. Nie chciał jednak ujawnić dziennikarzom szczegółów funkcjonowania grupy, która podobnie jak funkcjonariusze UOP pod kierownictwem płk. Lesiaka inwigilowała środowiska polityczne. Zapowiedział tylko, że sprawa będzie badana, i obiecał wydanie osobnego komunikatu w tej sprawie. Dzień wcześniej w Radiu Maryja Macierewicz podkreślił, że odpowiedzialność za to w dużym stopniu spoczywa na politykach, którzy byli powolni takim działaniom, a niekiedy "nie chcieli kontrolować tych służb, rezygnowali ze swoich obowiązków państwowych" lub wręcz czerpali z tego korzyści. Szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego zaznaczył, że inwigilacja była prowadzona za rządów SLD, ale też w czasach, gdy u władzy byli Lech Wałęsa, Hanna Suchocka i AWS, a sposób działania agentów ze służb cywilnych i wojskowych był właściwie identyczny. Tylko zgoda prezydenta na ujawnienie nazwisk agentów, które znajdą się w raporcie z likwidacji WSI, może oczyścić media z obaw przed wpływem służb specjalnych na ich pracę. Odkrycie komisji weryfikacyjnej próbują negować politycy SLD zasiadający w sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, którzy od samego początku sprzeciwiali się likwidacji WSI. Janusz Zemke (SLD) bagatelizował słowa Macierewicza, wskazując, że może on mieć na myśli wewnętrzną grupę kontrolującą działania oficerów i współpracowników. Jak można się było spodziewać, były szef WSI gen. Marek Dukaczewski zaprzeczył, by w tych służbach za jego czasów działała grupa podobna do grupy płk. Lesiaka w UOP, zajmująca się inwigilacją prawicy. - W okresie mojego dowodzenia nigdy nie było jakiejkolwiek sytuacji, w której WSI miałyby zajmować się czy w jakikolwiek sposób interesować jakąkolwiek partią polityczną - zapewnił. Także gen. Konstanty Malejczyk, szef WSI w latach 1994-1996, zaprzeczył w rozmowie z Polską Agencją Prasową, by w czasie, kiedy on kierował WSI, taka grupa działała. Jeden z członków speckomisji, z którym rozmawialiśmy, zwrócił uwagę na fakt, że identycznie reagowali ludzie odpowiedzialni za działania UOP w czasach, kiedy doszło do inwigilacji prawicy. - Też mówili, że to niemożliwe, że nieprawda, a proszę bardzo, w szafie Lesiaka są dokumenty wskazujące na przestępczą działalność UOP. Mam wrażenie, że w przypadku WSI może być podobnie - skonkludował. Utajniona, ale nie bezkarna Agentka UOP, która inwigilowała "Nasz Dziennik", może stanąć przed sądem w ramach prowadzonego przez prokuraturę śledztwa dotyczącego inwigilacji prawicy - powiedział nam Krzysztof Łapiński. Dodał, że również "Nasz Dziennik" jako instytucja pokrzywdzona pozaprawnymi działaniami UOP czy osoby, które ta inwigilacja dotknęła, mogą złożyć w prokuraturze własne zawiadomienie o przestępstwie. W takim przypadku dokumenty zostałyby przekazane prokuraturze i sądowi, a gdyby zostało wszczęte postępowanie sądowe, sama agentka mogłaby zasiąść na ławie oskarżonych. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie odtajni danych osobowych ulokowanej w jednej z ogólnopolskich gazet agentki UOP, która w 1997 roku inwigilowała środowiska powstającego wówczas "Naszego Dziennika". Jej nazwisko i status w kontrwywiadzie są chronione bezterminowo. Nie oznacza to jednak bezkarności funkcjonariusza inwigilującego media. - Wszystkie dokumenty odtajnione przez ABW 26 października i przekazane prokuraturze na potrzeby prowadzonego przez nią śledztwa dotyczą działań związanych ze złamaniem prawa przez funkcjonariuszy UOP. Takie były też czynności wykonywane w stosunku do osób, które miały stanąć na czele "Naszego Dziennika", nie ma jednak możliwości odtajnienia nazwiska osoby za to odpowiedzialnej - tłumaczy w nieoficjalnej rozmowie z nami wysoki rangą funkcjonariusz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Odtajnione przez ABW dokumenty to kilka stron notatek pochodzących z lat 1993-1998, sporządzonych przez wysokiego rangą funkcjonariusza UOP po rozmowach z "agentem" - najprawdopodobniej kobietą ulokowaną na etacie dziennikarza w jednej z ogólnopolskich gazet codziennych. Zarówno nazwisko, kryptonim agentki, jak i dane pułkownika UOP, który przyjmował raport związany z inwigilacją "Naszego Dziennika", zostały wyretuszowane. Mimo że nie ulega wątpliwości, iż działania UOP były bezprawne, tożsamość agentki chroni prawo. - Ustawa o ochronie informacji niejawnych, ustawa o Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i nasze wewnętrzne przepisy mówią wyraźnie - dane tej osoby nie mogą być upubliczniane i są chronione bezterminowo. Mogłyby zostać odtajnione na polecenie sądu tylko w przypadku popełnienia przez ową agentkę ciężkiej zbrodni, np. morderstwa - mówi pracownik ABW, który zastrzega sobie anonimowość. Jednak podkreśla, że istnieją pewne "furtki prawne", które dają możliwość postawienia agentki UOP przed sądem - w przypadku wykazania, że prowadzone w 1997 roku działania UOP w stosunku do "Naszego Dziennika" miały charakter pozaprawny i niezwiązane były z "ewentualnym śledztwem w sprawie przestępczej działalności danej grupy osób". - Konsultowałem się z naszymi prawnikami i rzeczywiście nie jest tak, że osoba inwigilująca "Nasz Dziennik" pozostanie bezkarna. Może stanąć przed sądem w ramach śledztwa prowadzonego przez prokuraturę i dotyczącego inwigilacji prawicy, jeśli prokurator uzna wątek dotyczący rozpoznawania środowiska waszej gazety za istotny w sprawie - mówi Krzysztof Łapiński. Wojciech Wybranowski, "Nasz Dziennik" 2006-11-07

Autor: ea