Manipulacja możliwa
Treść
(FOT. M. BORAWSKI)
Żonglerka wygodnymi faktami – tak wygląda porównanie sposobu badania katastrofy samolotu Tu-154M oraz malezyjskiego MH17 w wykonaniu Macieja Laska
Szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, który stoi też na czele rządowego zespołu „do spraw wyjaśniania opinii publicznej treści informacji i materiałów dotyczących przyczyn i okoliczności katastrofy pod Smoleńskiem”, postanowił na swoim mikroblogu podzielić się swoimi ocenami sposobu badania katastrofy smoleńskiej i zestrzelonego nad Ukrainą przez prorosyjskich separatystów (czemu zaprzeczają) malezyjskiego samolotu pasażerskiego. Inicjatywa mogłaby być cenna, gdyby nie to, że dr Lasek dobrał argumenty tak, by działania komisji Millera wyglądały na wzorcowe. Pomogły w tym kłopoty, z jakimi boryka się holenderska DSB (Dutch Safety Board).
Lasek stwierdził: „Fakty: MH17: przez ponad miesiąc DSB nie było dopuszczone na miejsce katastrofy PLF101: KBWLLP i prok na miejscu tego samego i nast. dnia” (pisownia oryginalna).
To prawda. Tyle że nie można zapomnieć, jak wyglądały prace członków polskiej komisji na miejscu katastrofy. Pułkownik Edmund Klich, opisując w swojej książce ten okres, wspomniał, że zapamiętał bałagan. – My chodziliśmy w koło, w sumie trochę bez celu, a obok namiotu, w którym znajdowało się centrum dowodzenia, kręcił się sam premier Władimir Putin – relacjonował wydarzenia z 10 kwietnia 2010 roku. Ważne jest też to, że polska ekipa – według dziennika Klicha – przybyła na miejsce zdarzenia dopiero około godz. 20.00, pokazano jej czarne skrzynki, a oglądanie wraku, dokumentowanie miejsca zdarzenia rozpoczęto 11 kwietnia 2010 roku. Klich wspominał również, że Polacy nie mogli swobodnie poruszać się po terenie katastrofy. Co ciekawe, jeszcze 14 kwietnia dopominał się on w polskiej ekipie o przygotowanie planu badania wraku i nie spotkał się ze zrozumieniem. A jak wspominał, w czerwcu 2010 roku podczas odprawy w Moskwie na temat badań wraku „Wierzbicki [płk Mirosław Wierzbicki z Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów, członek komisji Millera – red.] przedstawił na niej tylko tyle, ile przekazali mu Rosjanie”.
Dalej dr Lasek stwierdził: „MH17: próba rekonstrukcji wraku po 5 miesiącach PLF101: początek rekonstrukcji wraku po 5 dniach”.
I tu ponownie co do zasady trudno szefowi PKBWL nie przyznać racji. Istotne jest jednak to, kiedy i czy owa rekonstrukcja została w ogóle zakończona oraz ile elementów samolotu zebrano. Tu zaś pojawiają się pewne wątpliwości. Rekonstrukcja polegała bowiem na złożeniu większych elementów w obrysie na płycie lotniska. Jak wiadomo, po miesiącach od katastrofy elementy samolotu były odnajdywane m.in. w smoleńskich betonowych barakach. Tak właśnie zepchnięte mechanicznie szczątki ok. czwartej części polskiego samolotu (w tym fragmenty skrzydeł) były przechowywane co najmniej do jesieni 2012 roku, co zresztą potwierdziła prokuratura wojskowa. Dopiero później (już po opublikowaniu raportu komisji Millera) elementy te zostały dołożone do wraku „zabezpieczonego” brezentem.
Dalej Lasek wskazuje, że: „Biegli PW [prokuratury wojskowej – red.] jeszcze kilkakrotnie byli w Smoleńsku, badając wybrane elementy. Dotychczasowe opinie są zgodne z wynikami prac KBWLLP”. I dodał: „PS. Kolega z DSB płakał, że nie mają dostępu do wraku przez ponad miesiąc – ciekawe czy i czym separatyści w tym czasie nafaszerowali wrak?”.
Tym wpisem Lasek wtargnął na bardzo grząski grunt, bo jeśli prorosyjscy separatyści przez miesiąc mieli majstrować przy wraku MH17, to co można było zrobić z wrakiem Tu-154M, skądinąd wciąż pozostającym na terenie Federacji Rosyjskiej? Sama sugestia, że separatyści (wspierani przez Rosję nie tylko militarnie, ale i personalnie) jednak mogą manipulować dowodami, raczej nie jest tu ponurym żartem lub ironią, bo te byłyby nie na miejscu w obliczu ogromu tragedii. Są zatem uzasadnioną wątpliwością? Warto w tym miejscu pamiętać, że próbki z tupolewa do badań fizykochemicznych specjaliści prokuratury wojskowej pobrali nie po miesiącu, ale na przełomie września i października 2012 roku oraz lipca i sierpnia 2013 roku (opinia biegłych z Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii w Warszawie z czerwca 2010 roku okazała się, delikatnie ujmując, zbyt powierzchowna). Jednak nawet nowa opinia fizykochemiczna była już kilka razy uzupełniana, a kolejny termin udzielenia wyjaśnień przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji mija 15 grudnia tego roku.
Wpisy Macieja Laska miały związek z sesją komisji spraw zagranicznych Parlamentu Europejskiego, która była poświęcona katastrofie malezyjskiego samolotu, podczas której Anna Fotyga (PiS) porównała katastrofę MH17 do katastrofy smoleńskiej. Chodziło m.in. o kwestię umiędzynarodowienia postępowania i doprowadzenie do możliwie szybkiej identyfikacji ofiar. Nic dziwnego, że Lasek nie omieszkał skorzystać ze sposobności, by podważyć sens działań smoleńskiego zespołu parlamentarnego. Przywołał w tym kontekście „prawdopodobnie” zbliżający się koniec działań pracującego dla prokuratury wojskowej zespołu kierowanego przez płk. Antoniego Milkiewicza, który „tak samo jak 18 członków KBWLLP, był na miejscu w Smoleńsku” – dorzucił szef PKBWL.
Marcin AustynNasz Dziennik, 6 grudnia 2014
Autor: mj