Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Lekarze nie chcą pracować na zmiany

Treść

Większe pieniądze za dyżury, dodatkowe wynagrodzenie za godziny nadliczbowe, praca na zmiany - tak dyrektorzy szpitali próbują rozwiązać problem czasu pracy lekarzy w związku ze zmianą przepisów od 1 stycznia 2008 roku. Negocjacje łatwiej przebiegają w małych szpitalach powiatowych, o wiele trudniej jest osiągnąć porozumienie w placówkach w dużych miastach. Część szpitali może mieć kłopoty, aby zapewnić chorym całodobową opiekę. Lekarz będzie mógł pracować od 1 stycznia tylko 48 godzin tygodniowo, a jeśli wyrazi zgodę, czas pracy może zostać wydłużony o połowę. W zamian medycy domagają się jednak znacznych podwyżek. Dyrektorzy są postawieni pod ścianą, ponieważ gdyby chcieli zachować limit 48-godzinnego tygodnia pracy, zabrakłoby im lekarzy. Dodatkowe dyżury są więc konieczne i medycy negocjują w tej sprawie z pracodawcami. Rozmowy są jednak trudne, zwłaszcza w dużych miastach. - W dziewięciu województwach spośród szesnastu podpisano już umowy dotyczące pracy lekarzy na dyżurach po 1 stycznia 2008 r., w pozostałych umowy podpisane są w 95-98 procentach - poinformowała wczoraj minister zdrowia Ewa Kopacz. - 95 procent szpitali powiatowych na Mazowszu już zawarło porozumienia z lekarzami - dodała Kopacz. Ale zaznaczyła, że rozmowy trwają jeszcze w dużych szpitalach specjalistycznych i klinicznych. Dotyczy to m.in. placówek warszawskich. W niektórych dyrektorzy zaproponowali po kilkaset złotych podwyżki i część medyków na takie warunki przystała. W innych lekarze mają opracowane nowe grafiki i np. zmniejsza się obsadę na oddziałach w ciągu dnia, aby było komu pracować w nocy. Jeszcze inna metoda polega na wypłacaniu pieniędzy za każdą nadgodzinę powyżej 48 godzin tygodniowego limitu. Najwięcej kontrowersji wzbudzają pomysły wprowadzenia w szpitalach pracy na zmiany. Taki pomysł przedstawił np. dyrektor szpitala przy ul. Barskiej w Warszawie. Medycy zagrozili, że jeśli tak się stanie, wówczas zaczną się zwalniać z pracy. Podobne problemy występują niemal w całym kraju. Niektóre placówki zapowiadają wstrzymanie przyjmowania chorych, bo nie mogą porozumieć się z lekarzami. Kłopotów nie ma tylko w Wielkopolsce, gdzie we wszystkich szpitalach lekarze podpisywali indywidualne kontrakty, a nie umowy o pracę. Minister Kopacz przyznała, że największe trudności w dogadaniu się z pracownikami będą mieli dyrektorzy z województw ściany wschodniej, bo algorytm podziału pieniędzy z Narodowego Funduszu Zdrowia na leczenie chorych jest dla nich niższy niż w innych regionach. Więc i tutaj negocjacje będą zapewne trwały jeszcze na początku stycznia. Minister jest jednak optymistką. - Wierzę w odpowiedzialność lekarzy i determinację dyrektorów - podkreśliła Ewa Kopacz. - Dyrektorzy dostali oręż do tego, aby rozmowy z lekarzami kończyły się powodzeniem w postaci zwiększenia wartości punktu. Jeśli jedynym argumentem, który może przekonać lekarza do pracy na dyżurach, będzie wyższa stawka za dyżur, to dyrektor powinien tego lekarza przekonać - dodała minister zdrowia. Kopacz zaznaczyła, że w tym roku NFZ ma prawie miliard złotych nadwyżki i te pieniądze w znacznej części trafią do lekarzy. Jej zdaniem, medycy, choć mogą skorzystać z ustawy o czasie pracy, są ludźmi odpowiedzialnymi i na pewno nie pozostawią chorych bez opieki. Krzysztof Losz "Nasz Dziennik" 2007-12-28

Autor: wa