Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Kto się boi niższych cen?

Treść

Politycy i dyżurni ekonomiści establishmentu mają nowy temat. Sprawa musi być poważna, skoro minister finansów Mateusz Szczurek stwierdza, że „ryzyko jest duże”, a szef NBP Marek Belka dodaje, że „tego nie można ignorować”.

Cóż takiego się dzieje? GUS ogłosił dane, z których wynika, że po raz pierwszy w kilkudziesięcioletniej historii mamy do czynienia ze spadkiem cen, czyli z deflacją. „Ceny towarów i usług konsumpcyjnych spadły w lipcu o 0,2 proc. rok do roku, a wobec czerwca też spadły o 0,2 proc.” – czytamy w raporcie GUS. Urząd poinformował ponadto, że wśród cen żywności warzywa potaniały o 9,4 proc., owoce o 4,0 proc., cukier o 3,2 proc., a ryż o 1,1 procent. „W lipcu, w związku z wyprzedażą kolekcji sezonowej, ceny obuwia obniżyły się o 3,6 proc., a odzieży – o 2,6 proc.”. Dotąd przywykliśmy narzekać na wzrost cen. Czy teraz powinniśmy zacząć narzekać na to, że jest nieco taniej?

Sprawa z deflacją nie jest wcale taka jednoznaczna. Nie można wykluczyć, że to tylko chwilowa sytuacja, wynikająca z tego, że jesteśmy w środku sezonu owocowo-warzywnego. Towaru jest dużo, więc i ceny spadają. Nie tylko supermarkety prześcigają się w promocjach, ale także na bazarach można zaobserwować konkurencję cenową. Walkę o klienta widać również choćby na rynku księgarskim. Mimo że oficjalna cena danej książki wynosi np. 44,90 zł, można ją kupić gdzieniegdzie już za 27,90 zł.

To tylko wybrane przykłady, gdzie ceny spadają, jednak trzeba mieć świadomość, że w innych obszarach mogą one rosnąć. Właśnie podano, że miód na pewno w tym roku zdrożeje, gdyż będzie go mniej. Z wieloma innymi towarami może być podobnie.

Czy to źle, że ceny niektórych towarów spadają? Oczywiście, że nie. Dla konsumenta, a tymi jesteśmy wszyscy, nie ma bardziej komfortowej sytuacji, gdyż oznacza to, że rośnie siła nabywcza naszych pieniędzy, że za jedną złotówkę jesteśmy w stanie kupić więcej niż dotychczas. Dla przedsiębiorców też nie powinno to oznaczać tragedii, ponieważ tańszy towar zyska więcej klientów. Niekiedy ludzie, wykorzystując spadek ceny, mogą zrobić zapas, kupując większą ilość towaru (np. konserwy).

Są ekonomiści, którzy twierdzą, że deflacja psuje gospodarkę, ponieważ ludzie rezygnują z zakupów, licząc na jeszcze większe obniżki. To z kolei powoduje spadek obrotów i stagnację. Może rzeczywiście niektórzy tak postępują, jednak są potrzeby, które muszą być zaspokajane na bieżąco, zatem piekarze, przemysł mięsny, ogrodnicy czy producenci odzieży nie powinni się martwić. I tu, w dłuższej perspektywie czasu, spadku cen niestety bym się nie obawiał. Martwić mogą się co najwyżej politycy, a zwłaszcza minister finansów, który z powodu spadku cen może nie uciułać z VAT tyle, ile planował. Ten strach ministra i jego kolegów pokazuje, nie po raz pierwszy zresztą, jak bardzo sprzeczne są interesy zwykłych ludzi i interesy politycznej kasty. Każda korzyść dla nas jest szkodą dla rządzących. Ta prawda powinna uzmysłowić nam, jaka droga rozwoju jest dla nas najlepsza: czy ta z rozbuchanymi wydatkami państwa, nieuchronnie wiążąca się z wysokimi podatkami i korzystną dla polityków inflacją (wzrostem cen), czy też ta z państwem minimum, kiedy to ludzie sami decydują o tym, jak wydawać swoje pieniądze, których dzięki niskim podatkom mają więcej?

Nie siedzę w głowach ministra finansów ani szefa NBP, ale jakoś dziwnie czuję, że obaj knują już, co zrobić, żeby Polacy nie przyzwyczaili się za bardzo do zbyt niskich cen…

Paweł Sztąberek

Autor jest członkiem Zarządu Polsko-Amerykańskiej Fundacji Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego PAFERE.

Nasz Dziennik, 16 sierpnia 2014

Autor: mj