Konflikt priorytetów
Treść
Ostanie spotkanie Trójkąta Królewieckiego, tj. Polski, Rosji i Niemiec, na temat Ukrainy po raz kolejny dowodzi, kto w sprawie przyszłości tego kraju rozdaje karty. Dość ogólne i mgliste deklaracje po rozmowach w Petersburgu to jednak za mało, by uwierzyć w ubiegłotygodniowe pokojowe oświadczenia prezydenta Władimira Putina w Normandii. Gesty i słowa rosyjskiego przywódcy są jednak z pewnością elementem strategii Moskwy. Putin od jakiegoś czasu gra rolę dobrego policjanta, rola tego złego przypadła jego wiernemu rycerzowi – szefowi MSZ Siergiejowi Ławrowowi. Nie ma właściwie dnia, by rosyjski minister nie dyscyplinował społeczności międzynarodowej w sprawie Ukrainy i nie są to bynajmniej komentarze świadczące o chęci rychłego zakończenia konfrontacyjnej polityki Kremla wobec Kijowa. Nie inaczej było w Petersburgu, kiedy Ławrow nie miał skrupułów, by z szefa polskiej dyplomacji Radosława Sikorskiego publicznie zadrwić i powtórzyć, że w sprawie Ukrainy tak łatwo Moskwa kursu nie zmieni.
Dla rosyjskich władz priorytetem jest zakończenie operacji ukraińskich sił na wschodzie, dla świata zachodniego wycofanie się Kremla ze wspierania separatystów. Choć w tej sprawie społeczność międzynarodowa nie jest jednomyślna. Minister Sikorski rozbieżne stanowiska Polski i Niemiec nazywa eufemistycznie „różnicą wrażliwości”. W praktyce oznacza to po prostu tyle, że Berlinowi bardziej zależy na nienarażaniu relacji (szczególnie gospodarczych) z Moskwą niż podjęciu zdecydowanych kroków wobec Kremla. Sikorski nie tego spodziewał się po swoim koledze Franku-Walterze Steinmeierze.
W rezultacie ministrowie Rosji i Niemiec w Petersburgu rozegrali szefa polskiego MSZ. Trudno się jednak dziwić, skoro przez ostatnie siedem lat polska dyplomacja była, mówiąc delikatnie, raczej uległa wobec swoich największych sąsiadów. Teraz przyszło płacić za tę krótkowzroczność i spolegliwość. Budowanie pozycji twardego gracza na międzynarodowej scenie nie jest bowiem kwestią tygodni czy miesięcy, ale lat. I nie jest wcale powiedziane, że zakończy się sukcesem. Poklepywanie po ramieniu to jednak za mało, by stać się znaczącym partnerem. Tym bardziej że Rosja dysponuje realnymi narzędziami, które mogą zaszkodzić nie tylko Ukrainie, ale także Polsce. Negocjacje gazowe między Moskwą a Kijowem utknęły w martwym punkcie, co nie pozostaje bez wpływu na bezpieczeństwo energetyczne całej Europy. Do tego szef Gazpromu Aleksiej Miller oświadczył wczoraj, że dostawy gazu z Polski i Węgier na Ukrainę są sprzeczne z kontraktem. To wyraźny sygnał Kremla, co czeka wszystkich tych, którzy w sprawach gazowych udzielą wsparcia władzom w Kijowie. Polskie władze chciały być rzecznikiem interesów Ukrainy. W Petersburgu okazało się jednak, że nie jest to takie proste. Tym bardziej że wcześniej polskie władze nie potrafiły bronić interesów własnych obywateli i państwa.
Aneta Przysiężniuk-Parys
Nasz Dziennik, 14 czerwca 2014
Autor: mj