EU(RO)foria! Brawo Ebi!
Treść
POLSKA-BELGIA 2-0 (1-0) 1-0 Smolarek 44, 2-0 Smolarek 50 Sędziowali: Claus Bo Larsen oraz Bill Rene Hansen i Anders Norrestrand (wszyscy Dania). Żółte kartki: Bąk (32, faul na Mirallasie), Błaszczykowski (90, faul na Kompanym). Widzów 47 000. POLSKA (1-4-2-3-1) Boruc Wasilewski Bąk Żewłakow Bronowicki Lewandowski Sobolewski Łobodziński (46 Błaszczykowski) Krzynówek Smolarek (85 Kosowski) Żurawski (82 Murawski) BELGIA (1-4-4-2) Stijnen Gillet Kompany Van Buyten Vertonghen Defour (60 Pieroni) Fellaini Haroun (84 Geraerts) Goor Dembele Mirallas (77 Huysegems) Czekaliśmy na ten moment czterdzieści siedem lat! Od czasu kiedy po raz pierwszy rozegrano mistrzostwa Europy. Mieliśmy w tym czasie niejedną wspaniałą drużynę - z Bońkiem, Lubańskim czy Deyną. Ale paradoksalnie dopiero teraz, gdy żadne polskie nazwisko nie wzbudza respektu na wielkich stadionach, zagramy w Euro po raz pierwszy. Dziękujemy ci, trenerze Beenhakker! Donośne "Leo, Leo, Leo..." śpiewane przez 47 tysięcy kibiców zgromadzonych na Stadionie Śląskim, jeszcze zanim zabrzmiał ostatni gwizdek duńskiego arbitra, długo roznosiło się daleko poza trybuny. Przed rokiem, gdy fatalnie zaczynaliśmy eliminacje od porażki u siebie z Finami i remisu z Serbami, nikt za bardzo nie wierzył, że może być tak pięknie. A jednak. 17 listopada, 22.24 - ten dzień i ta godzina przejdą do historii polskiej piłki. Będą synonimem szaleństwa, gdy bohater meczu Ebi Smolarek łapie się za głowę, jakby nie mógł uwierzyć w to, co się stało; gdy Żewłakow pada w objęcia Boruca, gdy piłkarze tańczą w kółku, dziękując publiczności za doping; gdy wreszcie w górę - na rękach swoich zawodników - frunie sam Beenhakker. Zresztą, takich pięknych momentów było w sobotę więcej. Jeszcze w czasie meczu. Holenderski trener wiedział, że schodzącego z boiska tuż przed końcem Smolarka pożegna owacja na stojąco. Czy zrobił to specjalnie, aby na oczach milionów wziąć go na ręce i ucałować? Nie ma wątpliwości. To może najbardziej symboliczna scena tych eliminacji. Bo rzeczywiście holenderski trener był dla naszych zawodników jak dobry ojciec. Potrafił ich pochwalić, wycisnąć to, co mają najlepszego, ale też głośno zganić, gdy grali zupełnie inaczej, niż sobie to wyobrażał. Tak jak w przerwie sobotniego meczu. A ganić miał za co. W pierwszej połowie graliśmy bowiem fatalnie. Wszyscy. Prawa strona z Łobodzińskim nie istniała prawie w ogóle, każde dośrodkowanie kończyło się na wysokości piątego piętra, a strzały z rzutów wolnych przypominały bardziej rugby niż piłkę nożną. Pierwszy celny strzał Smolarek oddał dopiero w 42 minucie (!). Graliśmy okropnie - powie później Leo Beenhakker. To wielkie szczęście, że Belgowie nie potrafili wykorzystać stwarzanych okazji. Najpierw Boruc w kapitalny sposób obronił strzał Vertonghena (34 min), chwilę później Żewłakow w ostatniej chwili zablokował uderzenie Mirallasa. Mieliśmy też farta, gdy Bąk powstrzymał Mirallasa wychodzącego na czystą pozycję, a sędzia upomniał go tylko żółtą kartką. Kluczowym momentem meczu wydaje się decyzja Beenhakkera o zmianie ustawienia. Wysuniętego dotychczas Żurawskiego zastąpił Smolarek, piłkarz Celtiku trochę się cofnął, a Krzynówek ze środka powędrował bardziej na lewo. Efekt? Czujny jak zawsze Ebi przechwycił fatalne podanie Vertonghena i wygrał pojedynek z bramkarzem. 1-0! Klasyczny "gol do szatni". Ale to nie wszystko, co Ebi przygotował na ten wieczór. Tuż po przerwie znów znalazł się tam, gdzie powinien, posyłając lobem piłkę nad bezradnym Stijnenem. 2-0! Wtedy już nikt nie miał wątpliwości, że w przyszłym roku jeszcze raz pojedziemy na podbój Wiednia! Kto będzie jutro pamiętał, że zagraliśmy jeden z gorszych meczów w tych kwalifikacjach? Z Belgią trzeba było po prostu zdobyć trzy punkty, więc styl zostawmy w spokoju, bo - jak mówi Krzynówek - zwycięzców się nie sądzi. I ma rację. Ta drużyna już przeszła do historii. Ale prawdziwą wielkość będzie mogła pokazać dopiero wówczas, gdy jej udział w Euro 2008 nie skończy się na trzech meczach. Zawodnicy, którzy nas do tego ostatnio przyzwyczaili na mistrzostwach świata, chyba to rozumieją. Mają w końcu trenera, który w ostatnim roku dokonywał w ich mentalności niemal cudów. W sezonie, kiedy to słowo robi zawrotną karierę, może przyszła pora na cud prawdziwy - zwycięstwo z wielkim rywalem w wielkiej imprezie. Kibice na to zasługują. REMIGIUSZ PÓŁTORAK, Chorzów Szczęśliwa liczba meczu 13 To był trzynasty mecz polskiej reprezentacji w trzynastych eliminacjach do mistrzostw Europy. I mimo że Polakom szło jak po grudzie, jest to jeden z najbardziej szczęśliwych momentów w historii naszej piłki nożnej. (RP) "Dziennik Polski" 2007-11-19
Autor: wa