"Chrystus przynosi nam prawdziwą radość"
Treść
Niedzielę Zmartwychwstania nazywano w starych Mszałach i rytuałach „Dominica Sancta”, czyli „Niedziela Święta”, „Dominicum Paschae”, „Dies Resurrectionis Dominice”, czyli „W Niedzieli Zmartwychwstania” – w Mszale z 1570 roku, a więc w tym, który nazywamy „trydenckim”.
Zmartwychwstanie jest wydarzeniem zbawczym, które ma pewne elementy historyczne, ale jest przede wszystkim tajemnicą Bożą. Dlaczego? Dlatego, że samych świadków tego momentu nie było. Po wtóre nie wiemy, co to znaczy „zmartwychwstać”, na czym polega zmartwychwstanie. Wiemy, że Zmartwychwstały Pan rozpoznawalny – identyczny w pewnym sensie z Tym z grobu, z Tym z Krzyża, z Tym sprzed swojej śmierci – był identyfikowany i spotykał się ze swoimi uczniami, objawiał się kobietom, objawił się Szymonowi Piotrowi, objawił się Maryi wedle Tradycji Kościoła. Oni mogli z Nim rozmawiać, oni Go widzieli, oni mogli Go dotknąć, oni z Nim jedli po Jego Zmartwychwstaniu.
Możemy sobie wyobrazić osłupienie tych uczniów, którzy byli świadkami Jego śmierci, tragicznej, dramatycznej, straszliwej, Jego procesu. Nie da się tego zdefiniować, ponieważ nikt nigdy poza Jezusem Chrystusem nie Zmartwychwstał. I w tym sensie możemy powiedzieć, że jest to jednorazowe, wyjątkowe, nieznane w dziejach ludzkości wydarzenie zbawcze, które ma jednak pewne – moglibyśmy powiedzieć – aspekty historyczności. Pusty grób, który stwierdzają niewiasty, który widzą świadkowie biegnący do grobu – uczniowie Jan i Piotr i tzw. Chrystofanie, Teofanie, a więc objawienia się przebóstwionego Jezusa Chrystusa, który jest taki sam, widzą Jego rany, wiedzą, że to jest On, rozpoznają Go, jedzą z Nim posiłek, on się im ukazuje, nagle znika. Ponieważ to nie były przywidzenia – nie były to iluzyjne, wyobrażenia, objawienia o charakterze prywatnym to nie były jakieś seanse spirytystyczne – dla samych apostołów, dla uczniów było to niesłychane zaskoczenie, szok można powiedzieć, wstrząs.
I dlatego, kiedy od tej strony wydarzeniowej próbujemy przeczytać relacje Ewangelii czy św. Pawła (tzw. Credo korynckie z 1 listu do Koryntian), właśnie to jego świadectwo zaczerpnięte z pierwotnego Kościoła z lat 40., czyli 10-15 lat po Zmartwychwstaniu, to widzimy bezradność. Nie da się tego określić. Paweł mówi: „Bóg wskrzesił Go z martwych”; resurectit tertia die, (łac. Zmartwychwstał dnia trzeciego) hemera te trite (grec. w dniu trzecim). Trzeciego dnia wstał z martwych – mówimy w naszym wyznaniu wiary. Kościół pierwotny właśnie dlatego, że tego dnia Chrystus wstał z martwych, celebruje Dzień Pański – Dies Domini – Niedzielę. I każda niedziela w roku jest upamiętnieniem, przeżywaniem, świętowaniem, celebracją Dnia Pańskiego, czyli Dnia Zmartwychwstania.
Chciałbym jeszcze wrócić do tego, że w starożytności, w Kościele nie tylko celebrowano liturgię w nocy – Wigilię Paschalną, najważniejszą liturgię w roku kościelnego, roku liturgicznego – ale sprawowano też drugą Mszę Zmartwychwstania rano. Natomiast po południu – póki byli jeszcze nowoochrzczeni (a więc dorośli – wcześniej „katechumeni”, a teraz „nowochrzczeni”) – odprawiano w tych kościołach, gdzie te chrzty się odbywały, po południu w pierwszy dzień zmartwychwstania – czyli w nasze święto Zmartwychwstania Pańskiego – uroczyste nieszpory z udziałem nowoochrzczonych, którzy chodzili przez cały tydzień, czyli oktawę zmartwychwstania, w białych szatach chrzcielnych.
Ta liturgia nieszporów (oczywiście już zapomniana, w naszych czasach nieznana) polegała na procesji do chrzcielnicy, potem procesji do kaplicy Krzyża. Wtedy śpiewano tę pieśń, którą śpiewaliśmy jako klerycy w Wyższym Seminarium Duchownym w Pelplinie – po łacinie w pierwsze święto Zmartwychwstania przed Sumą katedralną razem z ks. biskupem: „Vidi aquam” (Zobaczyłem wodę która wypływa spod ołtarza, jest to woda Chrystusa). Wtedy też śpiewano pieśń „Cum Rex gloriae” znaną z chorału gregoriańskiego czy „Surrexit Pastor Bonus” (Wstał z grobu Dobry Pasterz).
W IX w., co ciekawe, przyjął się w chrześcijaństwie zwyczaj pozdrawiania się rano w Niedzielę Zmartwychwstania pozdrowieniem łacińskim: „Surrexit Dominus vere” (Pan naprawdę Zmartwychwstał), my dodajemy jeszcze: „Alleluja”. I to pozdrowienie jest bardzo żywe w Kościele prawosławnym, gdzie w języku starocerkiewnym to pozdrowienie, że Chrystus zmartwychwstał, prawdziwie zmartwychwstał ciągle funkcjonuje i weszło w obieg ludowy.
W starożytności chrześcijańskiej i w średniowieczu w pierwsze Święto Zmartwychwstania odprawiano też tzw. „Visitatio Sepulchri” – czyli odwiedzano pusty grób, na pamiątkę tego biegu apostołów Piotra i Jana do pustego grobu, właśnie w poranek Zmartwychwstania, ze śpiewem. Kończono tę procesję do pustego grobu w kościele śpiewem: „Ciebie Boga wysławiamy” – uroczystym Te Deum.
Co ciekawe, w całej Europie w pierwsze Święto Zmartwychwstania po południu odgrywano „teatr zmartwychwstania”. My znamy jasełka, znamy inscenizacje Bożego Narodzenia rozbudowane o pewne elementy, powiedziałbym troszeczkę ludyczne, radosne, śmieszne, gdzie jest i Herod, gdzie jest śmierć, gdzie diabeł itd. Natomiast aż do XVIII w. w Europie odprawiano takie teatrum, a więc inscenizację sceny, historii Zmartwychwstania Pańskiego. Zwyczaj ten zachował się w domach biskupich (w niektórych krajach) aż do XVIII wieku. Tańczono tam specjalny kultyczny taniec związany ze Zmartwychwstaniem. Nasi przodkowie w taki sposób świętowali jeszcze w XVIII.
Oczywiście czasem dopuszczano się jakiś nadużyć, czasem to nie licowało ze świętością, dlatego niektórzy biskupi zabraniali, by te inscenizacje odbywały się w kościołach. Zabraniali tych nadużyć, bo tam były elementy powiedzmy takie troszkę radosne, śmieszne i żartobliwe. To jest ciekawostka, o której warto pamiętać, dlatego że nasze świętowanie – takie domowe – pierwszego dnia Zmartwychwstania Pańskiego jest troszeczkę ubogie w radość. Zwracam na to uwagę po to, żebyśmy nie zapomnieli o radości, o tym, że Chrystus przynosi nam prawdziwą radość, i ci, którzy uczestniczą w Świętym Triduum – wspaniałej liturgii, przeżywają Mękę w Chrystusie – i przeżywają Jego zwycięstwo oraz Jego Zmartwychwstanie powinni być właściwie wulkanami radości. Tego słuchaczom i sobie życzę na te wspaniałe dni.
Poniedziałek Wielkanocny, nie jest niczym innym niż wtorek wielkanocny i sobota wielkanocna, dlatego, że od Zmartwychwstania (od Wigilii Paschalnej) do I niedzieli po Zmartwychwstaniu (czyli II niedziela Wielkiej Nocy (tak to się nazywa w liturgii) czyli Miłosierdzia Bożego) jest osiem dni i to jest jedno wielkie święto. To jest w liturgii kościoła jedna wielka radość ze Zmartwychwstania i kto może powinien w tym świętowaniu uczestniczyć przez całą oktawę. Wiadomo mamy obowiązki, pracujemy, jesteśmy przeszkodzeni, ale warto brać udział w tych ośmiu dniach świętowania. Dlaczego? Bo to jest właściwie jedyna tego typu oktawa, czyli osiem dni, podczas których przeżywamy tajemnicę Zmartwychwstania, tajemnicę zwycięstwa, tajemnicę radości.
W niektórych krajach katolickiej Europy, przez wieki, ten cały tydzień był wolny od pracy, był przeznaczony na świętowanie. Podobnie, analogicznie – choć tamto powinno być mniejszej rangi – rzecz się ma z oktawą Bożego Narodzenia. W dawnej Pierwszej Rzeczpospolitej świętowano od Bożego Narodzenia nawet do Trzech Króli (6 stycznia). Ponieważ kraj był rolniczy, ludzie świadomie, dobrowolnie poświęcali ten czas na odwiedzanie się, na goszczenie, na przeżywanie radości Bożego Narodzenia. Dlatego jeżeli chodzi o oktawę Zmartwychwstania Kościół jeszcze pewnie z większym naciskiem przypomina nam, że to jest osiem dni, gdy przeżywamy jedną tajemnicę Zbawienia, najważniejszą – Zmartwychwstanie Chrystusa. W naszej polskiej pobożności, można powiedzieć, łatwiej o przeżywanie, celebrowanie cierpienia Chrystusa, Męki Chrystusa w Wielkim Poście niż przeżywanie radości Zmartwychwstania. Poniedziałek Wielkanocny jest po prostu poniedziałkiem w oktawie Wielkiej Nocy. U nas się przyjęło, że jest to dzień świąteczny, dzień wolny od pracy, a więc mamy wtedy okazję, żeby świętować już dobrowolnie, tak jak w niedzielę.
Poniedziałek Wielkanocny zawiera elementy ludyczne, radosne, dodawane i celebrowane troszkę poza liturgią. Myślę tutaj o zwyczajach związanych ze śmigusem, a potem z dyngusem. W niektórych rejonach Polski, między innymi na moich rodzinnych Kaszubach, przez wieki nie znano polewania wodą. Tradycyjnym zwyczajem było „degowanie”, czyli chłostanie dziewcząt i kobiet witką brzozową, oczywiście po nogach, żeby bolało, żeby pozostały jakieś smugi czy ślady. Jeśli się chciało bardziej dokuczyć to uderzano witką jałowcową i wtedy bardziej bolało, i najlepiej jeszcze śpiące niewiasty. Tym się oczywiście zajmowali chłopcy, młodzi mężczyźni, kawalerka. W wierzeniach ludowych te uderzenia zieloną gałązką miały zapewniać osobie, która dostała to małe „lanie wielkanocne”, zdrowie i rześkość przez cały rok.
W innych rejonach Polski – co się upowszechniło teraz (od kilkudziesięciu lat) już w całej Rzeczpospolitej – ten dzień nazywa się wręcz lanym poniedziałkiem. I tu znowu wracamy do tego, co jest symbolem życia. Mianowicie, woda jest symbolem odrodzenia, oczyszczenia, odpuszczenia grzechów i przede wszystkim symbolem nowego życia, a więc woda chrztu.
Ci, którzy spełniają ten rytuał, albo ci, którzy uciekają przed wodą bo jest zimno i wiedzą, że ta woda nie jest świecona chcąc nie chcąc uczestniczą w jakimś przedłużeniu – oczywiście żartobliwym, radosnym, a nieraz trochę dokuczliwym – w uniwersalnej symbolice wody, jako żywiołu życia, żywiołu wiosny, żywiołu odrodzenia, żywiołu Bożej kąpieli. Tak możemy powiedzieć, tym bardziej, że my jako naród Polski obchodzimy 1050 lat kąpieli chrzcielnej naszego narodu. Mieszko, nasz Książe, 1050 lat temu, nie był polany z jakiegoś dzbanuszka przy chrzcie, on wchodził do wody albo w jeziorze, albo do wody żywej w rzece. A jeżeli budował świątynię dla swoich poddanych, dla swoich krajanów, to budował baptysterium, a więc chrzcielnicę, do której kandydaci do chrztu, katechumeni, schodzili po schodach po to, żeby się zanurzyć.
Oczywiście w klimacie trochę cieplejszym nie budzi to takich oporów, natomiast w krajach północnych można się nabawić zaziębienia, dlatego w niektórych kościołach katedralnych np. w Europie Północnej przez wieki tę wodę specjalnie podgrzewano, albo przynoszono wodę gorącą, żeby temperatura wody chrzcielnej była znośna.
Cudownie jest uczestniczyć, także dzisiaj w chrzcie świętym np. noworodka, poprzez zanurzenie. Sam kilka razy w takim chrzcie świętym uczestniczyłem i to jest to zanurzenie, o którym wspomina św. Paweł, kiedy mówi, że skoro zostaliśmy przez chrzest zanurzeni w śmierć Chrystusa, to razem z nim mamy udział też w Jego Zmartwychwstaniu.
ks. prof. dr hab. Jan Perszon, profesor nauk teologicznych, specjalizujący się w teologii fundamentalnej, religiologii i misjologii
Źródło: radiomaryja.pl, 27 marca 2016
Autor: mj