Chronić ludzkie życie
Treść
Tylko w ubiegłym roku zginęło w Polsce w wypadkach przy pracy pół tysiąca osób. W większości to wynik zaniedbań, jakich dopuszczają się niesolidni pracodawcy. Zmniejszeniu tej tragicznej statystyki służyć ma nowe, bardziej rygorystyczne prawo, które chce wprowadzić Państwowa Inspekcja Pracy. O szczegółach nowelizacji ustawy, którą przyjął już Sejm i Senat, a która czeka jeszcze na podpis prezydenta, mówiła w Krośnie podczas spotkania z przedstawicielami organizacji związkowych główny inspektor pracy Bożena Borys-Szopa. Jej zdaniem, pracodawcy, którzy w sposób rażący tolerują zaniedbania w dziedzinie BHP, muszą się liczyć z poważniejszymi niż dotąd konsekwencjami. Nowa ustawa zakłada bowiem zwiększenie katalogu kar. Wysokość mandatu, który może nałożyć PIP, wzrośnie z 1 tys. zł do 2, a nawet do 5 tys. zł dla pracodawców uporczywie łamiących przepisy prawa. To jednak nie koniec zmian. Na wniosek PIP sąd może zasądzić karę nawet 30 tysięcy złotych. Inspekcja będzie też mogła kontrolować legalność zatrudnienia i karać firmy, które nie dbają o bezpieczeństwo zatrudnianych podwykonawców. Ustawę przyjął już Sejm i Senat i czeka ona tylko na podpis prezydenta. Oczekiwane od dawna zmiany popierają związki zawodowe. W ich opinii, nie można oszczędzać na poprawie warunków pracy, skoro w wyniku ich braku bądź nieprzestrzegania istniejących przepisów wciąż giną ludzie. Zdaniem Tadeusza Majchrowicza, przewodniczącego Zarządu Regionu Podkarpacie NSZZ "Solidarność" w Krośnie, ograniczenie wypadków przy pracy oznacza zwiększenie bezpieczeństwa dla poszczególnych pracowników, ale także wymierną korzyść dla społeczeństwa i całej gospodarki. Tymczasem statystyki są wciąż przerażające. W ubiegłym roku na terenie kraju w wypadkach przy pracy zginęło pół tysiąca osób. Tylko na Podkarpaciu doszło do 152 takich zdarzeń, w wyniku czego aż 30 osób poniosło śmierć. Co trzecia z nich to ofiara wypadku przy różnego rodzaju pracach budowlanych. Poszkodowanych stanowią najczęściej młodzi ludzie w wieku od 19 do 29 lat. Mariusz Kamieniecki, "Nasz Dziennik" 2007-04-30
Autor: ea