Cała Polska widzi, a wy?
Treść
Kiedy w maju 2005 r. po policyjnej prowokacji zatrzymany został znany piłkarski arbiter Antoni F., prezes PZPN Michał Listkiewicz powiedział ze spokojem, że to tylko jedna czarna owca wśród wielu uczciwych. Dziś włodarz futbolowej centrali nadal próbuje zachowywać dobrą minę, ale o jednym niesprawiedliwym mówić nie może. Wrocławska prokuratura zatrzymała już prawie 120 osób zamieszanych w proceder ustawiania wyników ligowych meczów, wśród których znalazły się nazwiska najbardziej prominentnych działaczy, sędziów i trenerów. Czy niedzielne nadzwyczajne walne zgromadzenie związku coś w tej materii zmieni? Czy będzie chciało znaleźć sposób na powstrzymanie raka zżerającego nasz futbol? O korupcji w polskiej piłce mówiło się od dawna. Nie od roku, dwóch lat, nie od dziesięciu. Cieszące się niesławą kolejki "cudów", w których punkty zdobywali bardziej potrzebujący, były kibicom doskonale znane, a im bliżej końca rozgrywek - tym ich częstotliwość rosła. Wiedzieli o nich niemal wszyscy, niemal wszyscy oburzali się na taki stan rzeczy, ale na tym się kończyło. Część działaczy związku mocno uderzyła pięścią w stół tylko raz, na finiszu sezonu 1992/1993. O tytuł walczyły wówczas Legia Warszawa i ŁKS Łódź. Przed ostatnią kolejką obie drużyny miały identyczną liczbę punktów, ale stosunkiem bramek prowadziła Legia. Łodzianie wiedzieli, że by wyprzedzić warszawiaków, muszą wygrać z Olimpią Poznań w rekordowych rozmiarach. I wygrali aż 7:1. Traf jednak chciał, iż grająca w Krakowie z Wisłą Legia nie pozostała dłużna. Na trafienie ŁKS odpowiadała golem i ostatecznie zwyciężyła 6:0. Nikt wówczas nikogo nie złapał za rękę, nikt nikomu nic nie udowodnił, ale oburzenie opinii publicznej było tak ogromne, że PZPN postanowił wszystkie cztery kluby ukarać. Ryszard Kulesza, były znakomity trener, krzyczał wręcz na swych kolegów z centrali: "Cała Polska widziała, a wyście nie widzieli?!". Na szczęście posłuchali jego głosu. Legia straciła tytuł, ŁKS drugie miejsce. Dziś słowa Kuleszy nabrały jeszcze większej aktualności. I warto byłoby je powtórzyć przed niedzielnym walnym zgromadzeniem. W maju 2005 r. w wyniku policyjnej prowokacji zatrzymany został Antoni F., znany piłkarski arbiter. Dla niektórych to był szok, niektórzy takiego wydarzenia się spodziewali. I nie chodziło o konkretną osobę, ale sam fakt odnoszący się do powszechnego problemu. To był początek. Niemal każdego tygodnia do wrocławskiej prokuratury zaczęli trafiać kolejni sędziowie, obserwatorzy, działacze, piłkarze. - Okazało się, że mieliśmy do czynienia nie z incydentalnymi postawami pewnych osób, ale z funkcjonowaniem współdziałających ze sobą grup. Różne kwestie były organizowane i załatwiane w sposób systemowy. To środowisko doskonale się znało, najczęściej od wielu lat, istniały w nim zależności, relacje towarzyskie i biznesowe, nierzadko nawet animozje. Wszystkie te kwestie były wykorzystywane. Na przestrzeni lat ów system powiązań się rozrastał. Te osoby doskonale się znały, wiedziały, z kim i jak się kontaktować, by osiągnąć zamierzony cel. Mechanizmy uzależnienia arbitrów, obserwatorów były różne. Nierzadko młodzi sędziowie byli werbowani, a co za tym idzie - uzależniani, już na początku swej kariery, przykładowo w III lidze. Korzystając z dobrych ocen wtajemniczonych obserwatorów pięli się na szczyt, dzięki czemu grupa zyskiwała ludzi w coraz wyższych szczeblach rozgrywkowych. Taki człowiek znajdował się na liście osób, z których usług można było spokojnie korzystać. Czy mógł powiedzieć "nie"? Mógł, ale "znajomi" mieli dowody wcześniejszych działań nieetycznych i korupcyjnych, zatem milczał. Skorumpowani sędziowie stawali się później obserwatorami, wszystko zatem kręciło się na dobre - mówił nam Krzysztof Grzeszczak, jeden z prokuratorów prowadzących śledztwo. Pod koniec czerwca wpadł Ryszard F., zwany "Fryzjerem" - jak się później okazało, domniemany organizator korupcyjnego procederu. Śledczy oskarżyli go m.in. o założenie grupy przestępczej zajmującej się ustawianiem wyników meczów i kierowanie nią. F. nie przyznał się do winy, kilka dni temu opuścił areszt i błyskawicznie odzyskał butę. Na antenie TVN 24 ogłosił, iż to układ prokuratorsko-dziennikarski wykreował go na szefa piłkarskiej mafii, a sam polską piłką nigdy nie rządził. Z każdym tygodniem "czarnych owiec" przybywało. Niektórzy sami zgłaszali się do prokuratury, przyznawali do winy i opowiadali o haniebnym procederze. Bomba wybuchła, gdy policja zatrzymała Wita Ż. - znanego członka zarządu PZPN, byłego arbitra, lubianego komentatora telewizyjnego, który na wizji zajmował się m.in. ocenami... sędziowskich decyzji. To był szok. Mimo to Ż. wchodził do prokuratury dość pewnym krokiem, opuszczał ją załamany. - Wiedza prokuratorów jest porażająca - mówił. Słowa te powtarzało później wiele osób i rzeczona sytuacja miała miejsce dość często. Do siedziby śledczych wchodzili dziarscy, wychodzili przerażeni. Niedawno policja wkroczyła do domu Dariusza Wdowczyka, jednego z najbardziej zdolnych polskich trenerów, szykowanego onegdaj do roli selekcjonera kadry. Usłyszał konkretne zarzuty dotyczące jego okresu pracy w Koronie Kielce, a cała piłkarska Polska patrzyła na cały ten spektakl z niedowierzaniem. Kilka dni później (w związku z tą samą sprawą) w ręce funkcjonariuszy trafił Andrzej W., znany bramkarz, noszący pseudonim "Książę Paryża". Zniesmaczony właściciel Korony wycofał się z finansowania klubu... Bilans dotychczasowych prac wrocławskich prokuratorów jest przerażający. Postawili zarzuty już prawie 120 osobom, wśród których nie brakowało najbardziej znanych i rozpoznawalnych twarzy polskiego futbolu. Obraz piłki, jaki wyłonił się ze śledztwa, poraził ogromem korupcji. Wydział Dyscypliny PZPN, w którym zasiedli ludzie cieszący się zaufaniem we Wrocławiu (czego nie można powiedzieć o centrali związku), wydał kilka surowych wyroków wobec klubów najbardziej umaczanych w niecny proceder kupowania meczów. Arka Gdynia, Górnik Łęczna, KSZO Ostrowiec Świętokrzyski, Górnik Polkowice, Podbeskidzie Bielsko-Biała, Zagłębie Sosnowiec, Widzew Łódź i Zagłębie Lubin zostały ukarane finansowo oraz degradacją do niższych klas. W kolejce czekają inni, bo lista jest ponoć długa i... zapewne doprowadzi do totalnej dezorganizacji ligowych rozgrywek, począwszy od ekstraklasy. Co zatem zrobią w niedzielę delegaci związku? Czy uderzą się w pierś, przeproszą, zaproponują sensowne rozwiązania? Na dymisję Michała Listkiewicza, której wiele środowisk się domaga, nie ma co liczyć. Prezes zapowiedział, że owszem, kiedyś odejdzie, ale nie teraz. Delegaci sami swych mandatów nie złożą. Czyli osoby pozostaną te same, na szczycie nic się nie zmieni. A korupcja? Jest raczej przesądzone, iż w niedzielę nadejdzie kres degradacji. Kluby mające na sumieniu kupowanie czy sprzedawanie meczów będą najprawdopodobniej karane finansowo, względnie ujemnymi punktami. Związek, Ekstraklasa SA, czyli spółka prowadząca rozgrywki, kluby oraz Canal+ nie chcą dalszej dezorganizacji ligi. Nikt nie ma i chyba nie chce mieć pomysłu, co zrobić, gdyby się okazało, że więcej niż połowa ekstraklasy jest zamieszana w korupcję i należałoby ją zdegradować. Wszystkie strony mają nadzieję znaleźć inne rozwiązanie. Abolicja, o której mówi się od miesięcy, zostanie wprowadzona w życie. Być może uratuje nawet Zagłębie Lubin, które (na razie) skutecznie odwołało się od wyroku WD, być może Koronę. A że w niedzielę cała Polska będzie patrzeć? Cóż... Piotr Skrobisz "Nasz Dziennik" 2008-04-10
Autor: wa