Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Bandyci w piłkarskich koszulkach

Treść

Marek Czeczótka, burmistrz Limanowej po uderzeniu piłkarskim butem przez jednego z piłkarzy Zawady, ze skrwawioną, poranioną twarzą trafił do limanowskiego szpitala. W ślad za włodarzem miasta powędrował tam nasz redakcyjny fotoreporter Kuba Toporkiewicz, który zdzielony został przez działacza zespołu z nowosądeckiej dzielnicy. Ubocznym skutkiem tej manualnej działalności ludzi z ekipy LKS Zawada jest zniszczony obiektyw do aparatu cyfrowego, wyceniany na ok. 3 tys. zł. Takie oto skutki przyniósł rozgrywany w środę na stadionie MKS Limanovia mecz o mistrzostwo piłkarskiej V ligi pomiędzy wspomnianą Limanovią i Zawadą Nowy Sącz.

Przebieg samego spotkania ma w tym przypadku o tyle istotne znaczenie, że do pomeczowych awantur doszło pośrednio na skutek domniemanego udziału w zawodach piłkarzy gości, których tożsamość zakwestionowali limanowscy działacze. Zażądano konfrontacji. W jej trakcie okazało się, że istotnie, uprawnienie do udziału w zawodach trzech graczy ekipy przyjezdnej, można było poddać w wątpliwość. Wkrótce doszło do rękoczynów.

Relacjonuje Kuba Toporkiewicz:

- W 16 minucie Zawada strzeliła pierwszą bramkę, a zdobył ją zawodnik z nr 20. Zapytani o jego nazwisko, działacze i zawodnicy z Zawady odpowiadali: a to Szeliga, a to Pękala, by w końcu ustalić, że strzelcem gola jest Janik. To dawało dużo do myślenia. Trener Limanovii postanowił więc, by kapitan drużyny poprosił o pomeczową konfrontację. Po końcowym gwizdku zawodnicy pozostali na murawie boiska. Przyniesiono karty zawodników oraz ich dowody tożsamości. Piłkarze limanowscy poprosili mnie, bym podczas konfrontacji robił zdjęcia niektórym piłkarzom, gdyż podejrzewali, iż może się kroić jakaś nieczysta sprawa. Jeden z działaczy Zawady (Eugeniusz Aleksander - przyp. red.) podenerwowany mówił, że Limanovia nie potrafi z honorem przegrać. Zawodnik Zawady z nr 20 udał się w stronę szatni. Na prośbę piłkarzy miejscowych i burmistrza Limanowej Marka Czeczótki, postanowiłem zrobić mu zdjęcie. Wtedy ten zawodnik zaczął mi się odgrażać. Nie zareagowałem na zaczepki, pracowałem dalej. Kiedy ów domniany Janik zbliżył się na odległość pięciu metrów i nie zatrzymywał się, sytuacja zaczęła stawać się niebezpieczna. W tym momencie burmistrz Czeczótka zasłonił mnie przed agresorem. Nagle inny zawodnik Zawady, niemający już na sobie koszulki, uderzył burmistrza w twarz trzymanym w ręce butem piłkarskim. Wywiązała się szarpanina, z przeciętego w dwóch miejscach łuku brwiowego i nosa popłynęła krew. Napastnik rzucił się do ucieczki, ale został ujęty przez zawodników Limanovii. Sytuacja się uspokoiła, chociaż przekleństwa dalej było słychać. Zadzwoniłem na policję, która zjawiła się po paru minutach. Funkcjonariusze przepytali świadków, spisali ich dane. Burmistrz pojechał na obdukcję do szpitala, trafił tam też Rosiek, utrzymujący, że burmistrz kopnął go w genitalia. "Dowodzący" ekipą Zawady niewysoki człowiek w średnim wieku (ponownie chodzi o Eugeniusza Aleksandra - przyp. red.), zamierzał w trakcie wykonywania przez policję czynności wraz z drużyną opuścić teren stadionu i jak najszybciej udać się do autobusu. Gdy zawodnicy wychodzili, spróbowałem raz jeszcze zrobić wszystkim zdjęcia. Zaznaczam, że zawodnicy Zawady byli już wówczas spokojni. Odgrażał się jedynie ten niewysoki pan. W pewnym momencie zamachnął się na mnie ręką, trafiając w trzymany przy twarzy aparat fotograficzny, który uszkodził mi kość policzkową. Obiektyw aparatu uległ zniszczeniu. Na twarzy pojawiły się sińce, pojechałem do szpitala, by zrobić sobie obdukcję, która wykazała potłuczenie oczodołu. Sprawiedliwości dochodził będę na drodze sądowej. Przeciwko panu, który mnie uderzył i zniszczył aparat wystąpię z powództwa cywilnego.

Poproszony o przedstawienie swojej wersji wydarzeń, Eugeniusz Aleksander, kiedyś zawodnik, później wieloletni trener piłkarskiej drużyny Zawady, obecnie członek zarządu klubu, zdecydowanie zaprzecza, jakoby brał udział w gorszącym incydencie.

- Niewiele pamiętam z tego, co się tam działo - mówi Aleksander. - Panowało ogromne zamieszanie. Początkowo na płycie boiska, później przy opuszczaniu przez nas stadionu. Nie mogliśmy przecisnąć się przez bramę. Kawałkiem płyty chodnikowej rozbito nam autobus. Policja to zapisała. Na dodatek ten fotoreporter wciąż robił zdjęcia, błyski flesza mnie oślepiały. (- Widoczność była doskonała, nie miałem nawet przy sobie lampy błyskowej - podkreśla Toporkiewicz). W żadnym przypadku nikogo nie uderzyłem. Pierwsze moje pytanie brzmi: czego burmistrz Czeczótka szukał na środku boiska podczas konfrontacji? To dla niego kompromitacja: człowiek na takim stanowisku i ugania się po murawie za młodymi chłopakami! Poza tym kopnął kolanem w brzuch naszego zawodnika Michała Rośka. Karetka zabrała go do szpitala, gdzie stwierdzono potłuczenia i rozcięcie skóry. Pojechaliśmy po niego po meczu, ale zaprzeczam, byśmy się w obraźliwy sposób odnosili do przebywającego w szpitalu burmistrza. Wracając do konfrontacji: stałem z boku, pilnowałem, żeby się chłopaki nie pobili. Większość z kręcących się wokół sędziego ludzi była w stanie nietrzeźwym. Raz jeszcze stanowczo twierdzę: nikogo nie uderzyłem. To pomówienie i czysta bzdura. Proszę mi pokazać kogoś, kto by potwierdził, że wdałem się w przepychanki z fotoreporterem. I na koniec drugie pytanie: dlaczego nie ma zdjęcia, jak burmistrz kopie Rośka? Dlaczego ten wasz człowiek nie fotografował zawodników Limanovii?

Zgoła odmienny scenariusz wydarzeń przedstawia burmistrz Limanowej Marek Czeczótka.

- Rozpocznijmy od tego, że - takie jest moje zdanie - przyczyną całego zła w polskim futbolu są bezkarni sędziowie. Mówię to jako były piłkarz. Również pan rozstrzygający środowe spotkanie wprowadził nerwową atmosferę na boisku. Wiedzieliśmy, że w Zawadzie mogą występować nieuprawnieni do gry zawodnicy. Po meczu poprosiliśmy więc o konfrontację Doszło do niej na środku boiska. Sędzia popełnił błąd, ponieważ powinien usunąć z płyty wszystkie postronne osoby. Mogli pozostać wyłącznie piłkarze i działacze. Tymczasem na murawie aż kłębiło się od ludzi. A z przeglądu dokumentów wynikło, że dwaj gracze Zawady nie mieli ze sobą żadnego dowodu tożsamości, a inny - nawet karty zawodniczej! Poprosiłem Kubę Toporkiewicza, by zrobił zdjęcia zawodników, co do których mieliśmy podejrzenia. W pewnym momencie zauważyłem, że jeden z graczy Zawady podchodzi do Kuby z przekleństwami. Zastąpiłem mu drogę, odepchnąłem. Podkreślam to słowo. W żadnym wypadku nie kopnąłem go ani w brzuch, ani w krocze. Gdybym to uczynił, to pewnie efekt tego byłby zupełnie inny. Tymczasem piłkarz ten zamachnął się na mnie trzymanym w dłoni butem piłkarskim. Trafił w twarz, rozcinając skórę i naruszając kości. Dobrze, że miał w dłoni plastikowe lanki, a nie obuwie z metalowymi wkrętami, bo pewnie by mi zrobił dziury w głowie. Zwróciłem się do Kuby, by zatelefonował po policję. Przyjechał patrol, sporządził odpowiedni protokół. Trafiłem do szpitala. Na szczęście nos nie jest złamany, badania wykazały natomiast rany twarzy. Nie wziąłem zwolnienia lekarskiego - za dużo spraw służbowych mam teraz na głowie. Do kolejnego incydentu doszło pod szpitalem. Przyjechała tam po swego zawodnika ekipa Zawady. Osoby, które wyszły z autokaru, wyzywały mnie w nieparlamentarnych słowach. Wraz z prawnikiem zastanowimy się, co dalej z tym fantem robić.

Adam Sieja, prezes Okręgowego Związku Piłki Nożnej w Nowym Sączu, udostępnił nam protokół sędziowski z meczu prowadzonego przez Andrzeja Gomółkę, w którym czytamy m. in.: "Zastrzeżenia Limanovii dotyczyły trzech piłkarzy Zawady: Piętki, Szczurka i Budnika. W trakcie konfrontacji okazało się, że nie można znaleźć karty zawodniczej Macieja Janika. Później okazało się, że pozostała ona gdzieś w szatni. (...) Na stadionie nie było porządkowych, doszło do zamieszek".

- Jesteśmy w trakcie zbierania wszechstronnej dokumentacji - mówi Sieja. - To bulwersujące, że dochodzi do takich skandali, nie tylko w piłce nożnej, ale w całym sporcie, w ogóle z życiu publicznym. Mogę zapewnić kibiców, że wszyscy winni opisywanych zdarzeń zostaną przykładnie ukarani. Z przykrością stwierdzam, że nie jest to niestety pierwszy tego typu incydent, do jakiego doszło z udziałem nie tylko Zawady, ale i Limanovii.

Not. DW

żródło: "Dziennik Polski" 2006-05-05

Autor: mj