Audycje Moniki Olejnik zaprzeczeniem obiektywizmu
Treść
Warto przyjrzeć się nieco dokładniej dzisiejszym metodom pracy red. M. Olejnik, jej niebywałej agresywności i tendencyjności, i zastanowić się, jak wielki wpływ na te jej cechy mają wieloletnie doświadczenia zdobywane w dobie jaruzelszczyzny. W "Naszym Dzienniku" 7 maja 2007 r. ukazało się podane w imieniu Moniki Olejnik sprostowanie radcy prawnego Roberta Sagana do mojego artykułu "Z Narodem czy z dworem" z 20 marca 2007 roku. Autor sprostowania głosi, że zamieszczone w moim artykule stwierdzenie: "Monikę Olejnik wciśnięto do radia w pierwszym okresie stanu wojennego na polecenie komisarza wojskowego. Za tą decyzją stał jej ojciec, pułkownik, szef ważnej jednostki wojskowej MSW", są nieprawdziwe. Według R. Sagana, "Monika Olejnik została przyjęta do pracy w Polskim Radiu przez dyrektora programu III Andrzeja Turskiego i jego zastępcę Sławomira Zielińskiego". Autor sprostowania nie informuje, że podważane przeze mnie stwierdzenia nie są wytworem mojego pióra, lecz wyłącznie dosłownym zacytowaniem przeze mnie informacji podanej już ponad 3 lata temu w tygodniku "Wprost" przez Karola Śmiałowskiego (w numerze z 8 lutego 2004 r.). Sam Śmiałowski zaś cytuje zwierzenia na temat M. Olejnik podane w książce "gwiazdora" stanu wojennego Tadeusza Zakrzewskiego, wydanej w 2003 roku. Nic mi nie wiadomo, by red. M. Olejnik czy p. R.Sagan wcześniej żądali od red. K. Śmiałowskiego i T. Zakrzewskiego sprostowania zacytowanej przeze mnie za nimi informacji ani czy uzyskali od nich takie sprostowanie. Podane przez R. Sagana sprostowanie podważa stwierdzenie, że M. Olejnik wciśnięto do radia na polecenie komisarza wojskowego i akcentuje, iż została ona przyjęta do pracy w Polskim Radiu przez dyrektora Programu III A. Turskiego i jego zastępcę S. Zielińskiego. Sprostowanie p. Sagana nie odnosi się więc wyraźnie do całości informacji zacytowanej przeze mnie z "Wprost" i jej nie wyjaśnia w pełni. Ani radca prawny R. Sagan, ani sama M. Olejnik nie przysłali zaprzeczenia zacytowanej przeze mnie za "Wprost" informacji, że M. Olejnik przyjęto do radia "w pierwszym okresie stanu wojennego". Ani radca prawny R. Sagan, ani sama M. Olejnik nie przysłali zaprzeczenia zacytowanej przeze mnie za "Wprost" informacji, że ojciec p. Olejnik był "pułkownikiem, szefem ważnej jednostki MSW". Dlaczego zaprzeczenie akurat tej informacji mogło mieć szczególnie ważne znaczenie? Otóż pierwszy okres stanu wojennego był czasem niezwykle bezwzględnej weryfikacji kadr w mediach dokonywanej przez brutalnych i wielce czujnych funkcjonariuszy reżimu. Weryfikacja ta była szczególnie ostra w odniesieniu do mediów elektronicznych: radia i telewizji. W takim czasie do pracy w tych mediach przyjmowano przede wszystkim ludzi bardzo zaufanych politycznie lub dzieci osób cieszących się szczególnym zaufaniem władzy. Stąd tak ważne jest pytanie o to, czy ojciec p. M. Olejnik był, czy też nie był "pułkownikiem, szefem ważnej jednostki MSW?" Jeśli był, to taki właśnie rodowód nie był bez znaczenia w czasie przyjmowania p. Olejnik do pracy. W czasie wywiadu udzielonego przez M. Olejnik dziennikarzowi Robertowi Mazurkowi z "Dziennika" (nr z 3-4 marca 2007 r.) red. Mazurek zapytał p. Olejnik o przyjęcie do pracy w radiowej "Trójce" w 1982 roku: "Nie doskwierało ci to trochę?". Olejnik odpowiedziała: "Nie. Robiliśmy fantastyczne radio, puszczaliśmy świetną muzykę, było mnóstwo świetnych ludzi. I nie zajmowaliśmy się polityką". Redaktor Mazurek niedługo potem znowu przycisnął p. Olejnik pytaniem: "I nigdy nie żałowałaś, że tam poszłaś?". Olejnik odpowiedziała: "Był taki moment. Żałowałam, że nie wydawałam pism podziemnych, nie działałam w podziemiu, choć jak patrzę czasem na tych ludzi, którzy to robili, a teraz nie szanuje się ich i czasami oni się sami nie szanują, to mam wątpliwości. Może powinnam mieć wyrzuty sumienia, może to być obciach, ale myśmy się wtedy, w latach 80., bawili". Cóż, kto się bawił, ten się bawił. Niektórzy siedzieli wtedy w więzieniu za wydawanie podziemnych wydawnictw lub za ich rozpowszechnianie. Bardzo wielu dziennikarzy, naukowców czy w ogóle postaci jakiegoś formatu po prostu odrzucało jakąkolwiek propozycję wystąpienia w mediach elektronicznych, nie chcąc ich uwiarygodniać. Zdawano sobie dobrze sprawę z tego, że jakiekolwiek wystąpienie w tych mediach mogło być zmanipulowane przez dodanie tuż przed lub tuż po jadowicie reżimowego komentarza. Osobiście dwukrotnie odmówiłem w początkach 1982 r. wystąpienia w telewizji. Raz bezpośrednio zwrócono się do mnie o wystąpienie z mojej węgierskiej specjalności. Drugi raz po zażądaniu przeze mnie sprostowania kłamliwej informacji na mój temat, zwrócono się do mnie z sugestią, że sprostuje się ją, dając równocześnie szerszy obraz mojej działalności na temat popularyzacji historii i literatury węgierskiej. Za każdym razem odmawiałem i potem nie zwracano się do mnie o występowanie w mediach elektronicznych aż do roku 1989. Warto dodać, że w książce T. Zakrzewskiego, za którą "Wprost" podało twierdzenie o okolicznościach wejścia M. Olejnik do radia w pierwszym okresie stanu wojennego, znajduje się twierdzenie: "Potem Monika funkcjonowała w gronie zaufanych dziennikarzy obsługujących konferencje prasowe Jerzego Urbana, bywało, że zadawała pytania podsuwane przez rzecznika rządu. Dawałem głowę, że teraz 'Solidarność' dobierze się sympatycznej dziewczynie do skóry" (cyt. za T. Zakrzewski, "Dziennik Telewizyjny", Warszawa 2003, s. 336). Zapytajmy w tej sytuacji, czy T. Zakrzewski podał prawdę, pisząc o p. Olejnik jako o dziennikarce obsługującej konferencje J. Urbana? Jeśli jego twierdzenie byłoby prawdziwe, to twierdzenie p. Olejnik, że nie zajmowała się polityką w latach 80., byłoby - łagodnie mówiąc - nieścisłe. W wywiadzie dla "Dziennika" (nr z 3-4 marca 2007 r.) Olejnik, pytana przez red. Mazurka: "Żałujesz czegoś, co zrobiłaś jako dziennikarka?", odpowiedziała: "Tego, że wsiadłam do samochodu Urbana. Chyba w 1991 roku, z okazji 13 grudnia, zaprosiłam do studia Urbana i Michnika. Po rozmowie Urban zaproponował, że mnie podrzuci do Sejmu, i zgodziłam się, była strasznie mroźna zima. Wychodzimy z radia, a tam kamery telewizyjne, bo Piotr Semka i Jacek Kurski robili "Reflex". No nic, wsiadłam do samochodu Urbana i pojechaliśmy, a Michnik uciekł. Dopiero potem wskoczył do samochodu Urbana, co zarejestrowały kamery. Przy okazji chciałam zdementować, że nie jechałam na żadne imieniny ani urodziny Aleksandra Kwaśniewskiego, tylko do pracy ( )". Z wywiadu M. Olejnik dla "Dziennika" z 3-4 marca 2007 r. wynika, że M. Olejnik przyjęto do pracy w radiu w 1982 r., a więc stało się to w okresie, gdy obowiązywały reguły stanu wojennego. Zapytajmy więc, czy rzeczywiście w tym czasie wystarczała do przyjęcia decyzja dyrektora Programu III A. Turskiego i jego zastępcy S. Zielińskiego, czy też potrzebna była do przyjęcia akceptująca decyzja komisarza wojennego w radiu? Być może taka właśnie akceptacja miała wówczas charakter konieczny! Warto byłoby w tej sprawie odwołać się do opinii eksperta z IPN. Warto dodać, że Olejnik, przyjęta do pracy w radiu po ukończeniu studiów zootechnicznych oraz podyplomowych studiów dziennikarskich, nie grzeszyła nadmiernie profesjonalizmem po przyjęciu pracy radiowej. Świadczy o tym podana w "Przeglądzie" w artykule J. Tańskiej "Przesłuchania Moniki Olejnik" informacja Andrzeja Turskiego, iż D. Passent skrzyczał Olejnik, że "źle zmontowała materiał. Płakała wówczas w moim gabinecie". Tendencyjność i jadowitość Warto przyjrzeć się nieco dokładniej dzisiejszym metodom pracy red. M. Olejnik, jej niebywałej agresywności i tendencyjności, i zastanowić się, jak wielki wpływ na te jej cechy mają wieloletnie doświadczenia zdobywane w dobie jaruzelszczyzny. Ileż razy dało się zauważyć, że Olejnik prowadzi swoje audycje w ogromnie stronniczy sposób, preferując nierzetelne metody ataku zamiast uczciwej dyskusji, częstokroć odwołując się do jadowitych określeń czy niedopuszczalnych epitetów. Zapytajmy np. cóż wspólnego z prawdziwie rzetelnym, obiektywnym dziennikarstwem miało zachowanie M. Olejnik w rozmowie w Radiu Zet w dniu 22 października 2002 r. z posłanką Zytą Gilowską, wówczas jedną z czołowych postaci Platformy Obywatelskiej. Olejnik zadała Gilowskiej nader agresywne wartościujące pytanie-epitet: "Czy żałuje pani swojego żałosnego wystąpienia w Sejmie?". Zaskoczona agresją Olejnik, Gilowska odpowiedziała: "Nie. Ja zadałam jedno pytanie. Jeśli pytanie może być żałosne, to nie wiem, jak mam to skomentować ( )" (cyt. za: "Wysłuchane", w: "Trybuna", 23 października 2002 r.). Można podziwiać tupet, jakim Olejnik posługuje się wobec nielubianych przez nią osób, nie znając ograniczeń w rzucanych przez siebie epitetach. Według tekstu Z. Baranowskiego (polonijny "Głos Polski" z Kanady, 6 lutego 2007 r.), Olejnik posunęła się w jednej z audycji do nazwania Jana Kobylańskiego, przywódcy Polaków w Ameryce Południowej, "haniebną postacią". Wiadomo, że przeciw Kobylańskiemu wysuwano w swoim czasie różne niegodziwe, niesprawdzone oskarżenia, które zostały odrzucone po odejściu L. Kieresa z IPN. Instytut ten umorzył pod nowym kierownictwem niemające żadnego uzasadnienia dowodowego śledztwo przeciwko Kobylańskiemu. Zapytajmy, jakim prawem M. Olejnik pozwoliła sobie na użycie tak nikczemnego określenia, nie mając żadnych dowodów przeciwko wielkiemu polskiemu patriocie, który tyle zrobił dla zjednoczenia Polaków w Ameryce Południowej. Kim jest p. Olejnik wobec niego? Zaperzoną w swej agresji i jadowitości M. Olejnik cechuje wyraźny brak umiejętności słuchania opinii innych, zwłaszcza tych inaczej myślących, nagminne przerywanie ich wypowiedzi. Towarzyszy temu z jej strony wyraźne unikanie odpowiedzi na wszelkie zbyt niewygodne dla niej pytania stawiane przez rozmówców i natychmiastowe, manipulatorskie gorączkowe uciekanie od niewygodnych kwestii poprzez wrzucanie ni z gruszki, ni z pietruszki zupełnie innego tematu. Sposób prowadzenia dyskusji przez Olejnik dobrze scharakteryzowała dziennikarka lewicowego "Przeglądu" Joanna Tańska w numerze z 20 lipca 2003 r., pisząc: "Jedną z jej [Olejnik - J.R.N.] ulubionych książek jest 'Erystyka, czyli sztuka prowadzenia sporów' Artura Schopenhauera. 'Każdy dziennikarz powinien ją znać na pamięć' - mówi. W książce wielki filozof prezentuje 38 sposobów prowadzenia dyskusji. Na przykład taki: 'Sposób 8. Doprowadzić przeciwnika do złości; albowiem w złości nie jest on w stanie prawidłowo rozumować i dopilnować swoich korzyści. Sprowokować do złości można przez jawnie niesprawiedliwe traktowanie lub szykany i w ogóle przez bezczelne zachowanie się'". Co prawda, to prawda - bezczelności w wykonaniu p. red. Olejnik nie da się nie zauważyć! Redaktor Tańska podkreślała, że Olejnik krytykują m.in. za to, że "w jej programach jest więcej kłótni niż głębokiej analizy". Co to ma wspólnego z rzetelnością?! Jej styl prowadzenia audycji doprowadzał niejednokrotnie do oburzenia rozmówców, i to nie tylko z tak nie lubianej przezeń prawicy, ale nawet tak bliskich jej kręgów lewicowo-liberalnych. Według wspomnianego artykułu J. Tańskiej z "Przeglądu", Olejnik przepraszała Adama Michnika za słowa, że potajemne nagrywanie rozmówców "to działanie w stylu esbeka". Niejednokrotnie sama Olejnik zachowuje się z jakiś względów wobec nielubianych przez nią osób z agresywnością przekraczającą wszelkie miary. Niedawno np. goszczącego u niej w programie Józefa Oleksego potraktowała "przesłuchaniem" w stylu prokuratora z najgorszych czasów, bez przerwy brutalnie go atakując. Przypuszczalnie nie mogła mu darować tego, że w swych wypowiedziach na taśmach nagranych przez ekipę Gudzowatego potraktował ogromnie ostro Aleksandra Kwaśniewskiego. Liczni politycy nie ukrywali krytycznego zdania o tendencyjnym stylu prowadzenia audycji przez M. Olejnik. Na przykład obecny marszałek Sejmu Ludwik Dorn powiedział już kilka lat temu: "Jeśli ktoś analizuje sposób prowadzenia rozmów przez Monikę Olejnik, to może zauważyć jej antypatię do niektórych ugrupowań czy polityków. Wcale tego nie ukrywa" (cyt. za: "Przegląd" z 20 listopada 2003 r.). Zdaniem wicepremiera Andrzeja Leppera, M. Olejnik "zionie nienawiścią do wszystkich, którzy mają inne poglądy niż ona. To brak etyki dziennikarskiej. Przed programem często stara się kokietować politycznie, robi się miła, aby zmylić przeciwnika i dokopać podczas programu" (tamże). Były przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Bolesław Sulik stwierdził: "Mam mieszane odczucia odnośnie do dziennikarstwa Moniki Olejnik. Dobrze, że taka osoba istnieje, ale czasami przybliża mi się granica, gdy wolałbym, żeby jej nie było. Prezentuje styl dziennikarstwa ofensywnego. Podczas rozmowy staje się antagonistą polityka" (tamże). Szczególnie wymowna była ocena rozmów, a raczej "przesłuchań" Moniki Olejnik dana przez specjalistę w zakresie socjotechnik prof. Mirosława Karwata z Uniwersytetu Warszawskiego: "Monika Olejnik prezentuje popularną wśród części dziennikarzy manierę prokuratorską czy też inkwizytorską, informację podszytą agitacją oraz rozdzielaniem nagród i kar. Pojęcie czwartej władzy jest rozumiane najdosłowniej - jako władza. Choćby nad zapraszanymi gośćmi. A tak naprawdę wielkie osobistości, jeśli nie są faworytami gospodyni, występują w roli chłopców do bicia, co najmniej podejrzanych, że coś kręcą, że trzeba ich przycisnąć, 15 razy pytając o to samo. Pani redaktor nie ukrywa przy tym, że pogląd ma już z góry wyrobiony. I jedynym jej zadaniem jest zmuszenie gościa, by przyznał się do błędu albo zamilkł i rozłożył ręce. Jeśli gościowi nie odpowiada płaszczyzna rozmowy, względnie powtarza swoje stanowisko, którego pani Monika nie przyjmuje do wiadomości, reakcją na to jest jej bardzo charakterystyczne zachowanie, tzn. miny, objawy zniecierpliwienia. To sygnały dla odbiorców: wszystko jest oczywiste, tylko ktoś tu obraża naszą inteligencję ( ). Gość ma do wyboru albo się poddać, albo wdać się w bazarową przepychankę. Pani Monika uosabia żywiołową, ale wręcz programową tendencyjność ( ) zdaje się nie pamiętać, że poziom zaangażowania jest odwrotnie proporcjonalny do obiektywizmu. Monika Olejnik uznaje swój nastrój danego dnia, swoje wrażenia z wydarzeń za miarodajne, reprezentatywne społecznie, a własne oceny traktuje jako prawdę objawioną". Zaślepiona dążeniem do wymuszenia oczekiwanej przez nią "należytej" wypowiedzi, uparcie prze jak czołg, powtarzając te same pytania. Pamiętam, jak z siedem lat temu w czasie audycji o UE, w której uczestniczyłem razem z J. Łopuszańskim, A. Potockim i T. Iwińskim zadała nam wszystkim jedno i to samo pytanie: "Za czy przeciw Unii?". Trzykrotnie odpowiedziałem na nie zgodnie z moim przekonaniem: "Bilans zysków i strat!" - nie chcąc zaakceptować automatyzmu odpowiedzi "tak" lub "nie", który próbowała wymusić Olejnik. Przykłady skrajnej stronniczości M. Olejnik można by długo mnożyć. Odsyłam w tym kontekście m.in. do świetnego znawcy problematyki mediów prof. Zbigniewa Żmigrodzkiego. W swej książce "Więcej cienia niż światła" (Wrocław 2004) prof. Żmigrodzki szereg razy wskazuje na konkretne audycje M. Olejnik jako przykłady sterowanej tendencyjności (zob. s. 171, 220, 262). Tendencyjność M. Olejnik częstokroć wyraża się już przy doborze osób do prowadzonych przez nią audycji. Szczególnie wymowny pod tym względem był dokonany przez nią dobór gości do dyskusji o tak kontrowersyjnej sprawie, jak odpowiedzialność za zbrodnię w Jedwabnem. Olejnik wyraźnie chciała maksymalnie spopularyzować oszczercze poglądy czołowego polakożercy - Jana Tomasza Grossa. Prezentując go w swojej "Kropce nad i", starannie "zadbała", aby nie miał żadnego twardego przeciwnika znającego całą prawdę o wojennej historii Polaków i Żydów. Świadomie wybrała dla Grossa możliwie najbardziej ignoranckiego i potulnego uczestnika dyskusji - biblistę (!), przedstawiciela strony chrześcijańskiej i polskiej (!) ks. Michała Czajkowskiego. Już na długo przedtem ks. Michał Czajkowski był znany jako niezwykle stronniczy zwolennik stanowiska żydowskiego we wszystkich spornych sprawach między Żydami a Polakami i chrześcijanami. Już w 1989 r. gromko zapewniał na łamach znanego z antypolonizmu dziennika "The New York Times": "Jeszcze bardziej będę zwalczał pozostałości polskiego i chrześcijańskiego antysemityzmu". Znany katolicki naukowiec ks. prof. Zygmunt Zieliński na próżno próbował polemizować w 1991 r. w "Więzi" z nieprawdami na temat stosunków polsko-żydowskich uporczywie lansowanymi przez ks. Michała Czajkowskiego ze skrajnie filosemickiego punktu widzenia. 17 września 2000 r. ks. Czajkowski "popisał się" na łamach "Gazety Wyborczej" kłamliwym stwierdzeniem, iż żaden Polak nie zginął od żydowskiego antypolonizmu, podczas gdy miliony Żydów zginęły od antysemityzmu. W czasie polsko-żydowskiego panelu we Wrocławiu jesienią 2001 r. zwróciłem się do ks. Czajkowskiego z zapytaniem, jak mógł dopuścić się takiego kłamstwa. Poleciłem mu, by raczył wreszcie zapoznać się ze świadectwami na temat Polaków zamordowanych "dzięki" takim żydowskim komunistom jak Berman, Różański, Fejgin, Romkowski, Światło, Morel, Stefan Michnik, Gurowska, Wolińska etc., czy na temat wymordowania polskich mieszkańców wsi Koniuchy i Naliboki przez żydowskich partyzantów sowieckich etc. Ksiądz Michał Czajkowski, nie mając argumentów wobec podanych przeze mnie faktów, tchórzliwie uciekł z panelu. I takiego właśnie siewcę antypolonizmu przywołała p. Olejnik do dyskusji z J.T. Grossem jako "przedstawiciela" chrześcijan i Polaków. Rzecz znamienna. Wkrótce po tej audycji ktoś zadzwonił do Moniki Olejnik do radia, krytykując ją za dość szczególny dobór polskiego partnera do dyskusji z J.T. Grossem. Zapytał Olejnik, dlaczego nie zaprosiła do takiej dyskusji np. J.R. Nowaka. Olejnik, wykręcając się, rzuciła jawne oszczerstwo, jakobym był kiedyś członkiem Rady Konsultacyjnej przy gen. Jaruzelskim, stąd jestem niewiarygodny. Dowiedziawszy się o tym oszczerstwie Olejnik, natychmiast zadzwoniłem do niej, zapytując, jak może rzucać takie bezpodstawne kalumnie, czy chce mieć rozprawę sądową. Zaskoczona bąkała, że powiedziała to tylko w prywatnej rozmowie. Przeżyła jednak cały dialog ogromnie nerwowo, bo kilkanaście minut potem, gdy wyszła poprowadzić audycję telewizyjną, jeszcze mocno było widać na jej twarzy ślady strasznej złości i zdenerwowania. Ciekawe, że Olejnik, tak agresywna wobec ludzi o odmiennych poglądach, odznacza się umiejętnością gorączkowego przypochlebiania się niektórym "możnym" tego świata. Był czas, że wielokrotnie spotykała się z prezydentową J. Kwaśniewską, gdy ta była na samym piedestale. A teraz nagle zaczęła gorączkowo przypochlebiać się prezydentowej Marii Kaczyńskiej, oczywiście równocześnie starannie usiłując wpłynąć na jej oceny i ją "indoktrynować" w duchu liberalno-lewicowym. Tak jak się stało podczas osławionego spotkania grupy liberalnych i lewicowych feministek z prezydentową 8 marca 2007 roku. Jakże znamienna była wymowa tekstu M. Olejnik: "Mój ranking pierwszych dam", opublikowanego w "Dzienniku" 12 kwietnia 2007 roku. Olejnik występuje teraz z maksymalnym przypochlebianem się M. Kaczyńskiej, wyraźnie akcentując, że ją preferuje (teraz!) w stosunku do J. Kwaśniewskiej. Brak obiektywizmu, tendencyjność i stronniczość uważam za najgorsze cechy dziennikarstwa Moniki Olejnik, faktycznie całkowicie dyskredytujące jej audycje. Świadoma stronniczość przy prowadzeniu audycji jest, moim zdaniem, czymś równie niemoralnym i nieetycznym, jak stronnicze popieranie przez sędziego jednego z dwóch zawodników rywalizujących na korcie czy w ringu. Poświęciłem tak dużo miejsca na pokazanie sylwetki M. Olejnik nie dlatego, że ona sama jakoś szczególnie zasługuje na osobny portret tego typu. Naszkicowanie obrazu jej postaw jest godne uwagi głównie ze względu na wyrażane przez nią tak dobitnie cechy składające się na typowe choroby współczesnych polskich mediów. Mediów, które pozbawione są obiektywizmu, które wciąż jątrzą, zamiast pokazywać realia i poszukiwać prawdziwych rozwiązań trudnych dylematów polskich. Jeśli M. Olejnik chce zapobiec coraz bardziej nasilającej się krytyce jej agresywnego, jątrzącego stylu audycji ze strony wielu polityków, dziennikarzy i dużego grona telewidzów, to powinna zabrać się do długiej i żmudnej pracy nad sobą. Za każdym razem, gdy będzie chciała wypowiedzieć pełne złości słowa, niech wstrzyma oddech i policzy do pięciu! Niech to robi bardzo cierpliwie. A z czasem być może uwolni się od pokładów przepełniającego ją jadu i zbliży do obiektywizmu, jaki powinien cechować prawdziwie dobrą dziennikarkę. Warto zaakcentować: jak się weszło w stateczne lata, to tym bardziej nie przystoją ciągłe wyskoki szokującego braku obiektywizmu. prof. Jerzy Robert Nowak, "Nasz Dziennik" 2007-05-10
Autor: ea